- Kategorie:
- 50-100 km.5
- do 50 km.110
- DPD.9
- off-road.17
- Po parku.4
- Początki.16
- Powyżej 100km.1
- Refleksje.12
- Robotniczo.43
- Rodzinnie.22
- Samotnia.56
- Spacerowo.12
- Sprzęt.12
- Stacjonarnie.1
- W towarzystwie.102
- Wieczorny Chillout.43
- Wyjazdowo.15
- Z Kamilem.35
- Z Majką.30
Wpisy archiwalne w kategorii
W towarzystwie
Dystans całkowity: | 2051.63 km (w terenie 297.83 km; 14.52%) |
Czas w ruchu: | 129:40 |
Średnia prędkość: | 15.13 km/h |
Maksymalna prędkość: | 41.70 km/h |
Suma podjazdów: | 343 m |
Maks. tętno maksymalne: | 192 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 119 (62 %) |
Suma kalorii: | 2530 kcal |
Liczba aktywności: | 99 |
Średnio na aktywność: | 20.72 km i 1h 26m |
Więcej statystyk |
Do miasta na chwilkę..
Sobota, 6 sierpnia 2011 | dodano: 06.08.2011Kategoria do 50 km, W towarzystwie, Wieczorny Chillout Rower: JULIET 40-V
Komentarze(0)
4.99 km (0.00 km teren), czas: 00:20 h, avg:14.97 km/h,
prędkość maks: 25.10 km/hTemperatura:22.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Pojechaliśmy z Kamilem do miasta na małe pakupki :)
Po drodze zobaczyliśmy jak wypełniane są półki sklepowe w nowo wybudowanej Castoramie..Dzieje się, oj dzieje się :]
Po drodze zobaczyliśmy jak wypełniane są półki sklepowe w nowo wybudowanej Castoramie..Dzieje się, oj dzieje się :]
Spontan...czyli to co tygrysy lubią najbardziej :))
Komentarze(9) 19.23 km (2.50 km teren), czas: 01:18 h, avg:14.79 km/h, prędkość maks: 28.20 km/hTemperatura:26.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Dziś pogoda postanowiła Nas rozpieścić :) dlatego zdecydowaliśmy, mimo sztywnego grafiku, pojechać gdzie Nas oczy poniosą :]
Plan był na Azoty a wyszedł spontan, czyli to co tygrysy lubią najbardziej :)
Było trochę asfaltu i trochę lasu, błoto, komary, pokrzywy...
W pierwszej kolejności pojechaliśmy na Ogródek Jordanowski, by tam "zwiedzić" tamtejszy las.
Niestety tym razem musieliśmy sobie dopuścić, bo była jakaś impreza rowerowa, podejrzewam, że mogło to być coś w stylu MTB, z tym, że jeździły młode dzieciaki..
Dalej ścieżką rowerową ulicy Wróblewskiego na Azoty, a tam w pewnym momencie skręciliśmy do lasu..
Było hardcorowo, nawet za dużo błota nie było, tylko krzaczory, pokrzywy no i wszędobylskie komary :/ Daliśmy rade :]
Wyjechaliśmy na Wólce Profeckiej..
Przejechaliśmy kawałek i znowu w las...było coraz lepiej :]
Tym razem wyjechaliśmy za TESCO..
Te krzaki były nieziemskie, prawie mnie przewyższały, wcinały się w rower..
Wyjechawszy na asfalt, po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się, że jeszcze Nam, a przynajmniej mnie za mało lasu. No i jazda :)))
Ach, jaką radość dzisiaj sprawiała ma jazda w lesie, pomimo komarów, które nie pozwalały Nam się zatrzymać, chociażby na sekundę :/
Przez gałęzie drzew przedzierały się promienie słońca, było raz chłodno a raz duszno, zapach niesamowity, żadne słowa tego nie oddadzą...
Czułam się jak ryba w wodzie :)))
Czas nieco gonił, więc skierowaliśmy się w drogę powrotną. Było fantastycznie, do momentu, gdy za szybko wjechałam w piach i w ułamek sekundy musiałam decydować, czy mam wpaść z rowerem w krzaki, czy rower w jedną a ja w drugą stronę..Wybrałam tą drugą opcję, no i niestety zbiłam rękę, a w szczególności ucierpiał mój nadgarstek ://
Na szczęście go tylko zbiłam...jednak jakoś trzeba było dojechać do domu :/ Bolało, ale silna jestem i dałam radę.
Jechaliśmy i jechaliśmy, aż w końcu znaleźliśmy się pod mostem, nad rzeczką Kurówką..Tam było magicznie, szum wody, śpiewające ptaszki, cisza, spokój....czasem tylko jakiś rowerzysta jadąca na Azoty, albo z powrotem do pracy.
Skierowaliśmy się do domciu, ścieżką na Wróblewskiego, a potem na standardową do miasta i dalej uliczkami do domu :)
Po powrocie potraktowałam obolały nadgarstek chłodzącym sprayem i posmarowałam maścią przeciwbólową, usztywniłam bandażem elastycznym :/
Wypad bardzo udany :)) oby pogoda dopisała, to będzie takich więcej :]
P.S. Zdjęcia w większości są autorstwa Kamila, gdyż albowiem ciągle pozbawiona jestem swojego sprzętu foto :/ niektóre z nich pozwolił mi zrobić swoim sprzętem, za co Dziękuję :)
Dziękuje bardzo za "krzaczory" :)))
Plan był na Azoty a wyszedł spontan, czyli to co tygrysy lubią najbardziej :)
Było trochę asfaltu i trochę lasu, błoto, komary, pokrzywy...
W pierwszej kolejności pojechaliśmy na Ogródek Jordanowski, by tam "zwiedzić" tamtejszy las.
Niestety tym razem musieliśmy sobie dopuścić, bo była jakaś impreza rowerowa, podejrzewam, że mogło to być coś w stylu MTB, z tym, że jeździły młode dzieciaki..
W Parku Jordanowskim była impreza rowerowa dla dzieciaków..© uluru
Dalej ścieżką rowerową ulicy Wróblewskiego na Azoty, a tam w pewnym momencie skręciliśmy do lasu..
Było hardcorowo, nawet za dużo błota nie było, tylko krzaczory, pokrzywy no i wszędobylskie komary :/ Daliśmy rade :]
Wyjechaliśmy na Wólce Profeckiej..
Tam gdzieś wyjechaliśmy z lasu :)© uluru
Wólka Profecka..© uluru
Przejechaliśmy kawałek i znowu w las...było coraz lepiej :]
Tym razem wyjechaliśmy za TESCO..
Plac budowy za TESCO© uluru
Stamtąd przyjechaliśmy - straszne krzaczory© uluru
Te krzaki były nieziemskie, prawie mnie przewyższały, wcinały się w rower..
Wyjechawszy na asfalt, po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się, że jeszcze Nam, a przynajmniej mnie za mało lasu. No i jazda :)))
Ach, jaką radość dzisiaj sprawiała ma jazda w lesie, pomimo komarów, które nie pozwalały Nam się zatrzymać, chociażby na sekundę :/
Przez gałęzie drzew przedzierały się promienie słońca, było raz chłodno a raz duszno, zapach niesamowity, żadne słowa tego nie oddadzą...
Czułam się jak ryba w wodzie :)))
Czas nieco gonił, więc skierowaliśmy się w drogę powrotną. Było fantastycznie, do momentu, gdy za szybko wjechałam w piach i w ułamek sekundy musiałam decydować, czy mam wpaść z rowerem w krzaki, czy rower w jedną a ja w drugą stronę..Wybrałam tą drugą opcję, no i niestety zbiłam rękę, a w szczególności ucierpiał mój nadgarstek ://
Na szczęście go tylko zbiłam...jednak jakoś trzeba było dojechać do domu :/ Bolało, ale silna jestem i dałam radę.
Jechaliśmy i jechaliśmy, aż w końcu znaleźliśmy się pod mostem, nad rzeczką Kurówką..Tam było magicznie, szum wody, śpiewające ptaszki, cisza, spokój....czasem tylko jakiś rowerzysta jadąca na Azoty, albo z powrotem do pracy.
Skierowaliśmy się do domciu, ścieżką na Wróblewskiego, a potem na standardową do miasta i dalej uliczkami do domu :)
Po powrocie potraktowałam obolały nadgarstek chłodzącym sprayem i posmarowałam maścią przeciwbólową, usztywniłam bandażem elastycznym :/
Wypad bardzo udany :)) oby pogoda dopisała, to będzie takich więcej :]
P.S. Zdjęcia w większości są autorstwa Kamila, gdyż albowiem ciągle pozbawiona jestem swojego sprzętu foto :/ niektóre z nich pozwolił mi zrobić swoim sprzętem, za co Dziękuję :)
Dziękuje bardzo za "krzaczory" :)))
Piękny czwartkowy dzień :))
Piątek, 5 sierpnia 2011 | dodano: 05.08.2011Kategoria do 50 km, W towarzystwie Rower:
Komentarze(5)
28.90 km (3.00 km teren), czas: 01:41 h, avg:17.17 km/h,
prędkość maks: 28.70 km/hTemperatura:24.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Dzisiaj szybki wypad pomiędzy jednym a drugim malowaniem u Kamila..
No tak teraz remont przeniósł się do niego :) Dlatego też trzeba było się spinać nieco..
Pogoda była cudna, w sam raz na dłuższą wycieczkę, ale każde kręcenie jest dobre :]
Celem była droga wzdłuż obwodnicy w kierunku Radomia. Kiedy przejeżdżaliśmy przez park, zobaczyłam wreszcie fragment zniszczeń nawałnicy, jaka w Puławach miała miejsce..
Nie wygląda to ładnie :/
Potem zajechaliśmy do TESCO zobaczyć, jak idzie budowa supermarketu Leroy Merlin
Dalej już w kierunku obwodicy. Pogoda była bajeczna, co prawda wiało nieco, ale co tam, nie narzekamy przecież, tylko cieszymy się z kolejnego pieknego, słonecznego dnia :))
Zajechalśmy na chwilę pod nowy most zobaczyć stan Wisły i niestety ale jest wysoki :/
Jechaliśmy i jechaliśmy..aż wkońcu dojechaliśmy, gdzie w cienu odpoczęliśmy i pogadaliśmy trochę :)
..po czym zabraliśmy tyłki i powróciliśmy do domu.
Kamil dał mi spróbować jazdy na Kellysie i było nieźle...niezła maszyna z tego Wściekłego :]
Dziękuję Ci bardzo :)))
No tak teraz remont przeniósł się do niego :) Dlatego też trzeba było się spinać nieco..
Pogoda była cudna, w sam raz na dłuższą wycieczkę, ale każde kręcenie jest dobre :]
Celem była droga wzdłuż obwodnicy w kierunku Radomia. Kiedy przejeżdżaliśmy przez park, zobaczyłam wreszcie fragment zniszczeń nawałnicy, jaka w Puławach miała miejsce..
Nie wygląda to ładnie :/
Potem zajechaliśmy do TESCO zobaczyć, jak idzie budowa supermarketu Leroy Merlin
Tu może gdzieś stanie Mc'Donalds...© uluru
Dalej już w kierunku obwodicy. Pogoda była bajeczna, co prawda wiało nieco, ale co tam, nie narzekamy przecież, tylko cieszymy się z kolejnego pieknego, słonecznego dnia :))
Zajechalśmy na chwilę pod nowy most zobaczyć stan Wisły i niestety ale jest wysoki :/
Byliśmy też pod nowym mostem - Wisła znowu wysoka :(© uluru
Jechaliśmy i jechaliśmy..aż wkońcu dojechaliśmy, gdzie w cienu odpoczęliśmy i pogadaliśmy trochę :)
Koniec dzisiejszej trasy rowerowej...wszędzie pola© uluru
Stamtąd przyjechaliśmy a po prawej stronie odwodnica..© uluru
..po czym zabraliśmy tyłki i powróciliśmy do domu.
Kamil dał mi spróbować jazdy na Kellysie i było nieźle...niezła maszyna z tego Wściekłego :]
Dziękuję Ci bardzo :)))
1-szo sierpniowy chill po urlopie :)))
Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | dodano: 03.08.2011Kategoria do 50 km, W towarzystwie, Wieczorny Chillout Rower: JULIET 40-V
Komentarze(8)
14.50 km (0.00 km teren), czas: 00:48 h, avg:18.12 km/h,
prędkość maks: 29.30 km/hTemperatura:25.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Witam wszystkich po urlopie :)
Co prawda wróciłam już w zeszłym tygodniu, ale jakoś tak czas leci mi szczęśliwie, że nie mam czasu tu wpaść, bo przejrzeć wpisy, za co przepraszam...nadrobię ma pewno :D
W poniedziałek była piękna pogoda po południu, tak więc z Kamilem udało Nam się wyskoczyć na rower :))
Zdjęcia autorstwa Kamila, gdyż ponieważ mój aparat się zepsuł :/ i czeka mnie zakup czegoś nowego...
Kiedy byłam na wczasach i widziałam rowerzystów bardziej lub mniej profesjonalnych, muszę przyznać, że ściskało mnie, bo wiedziałam, że muszę wytrzymać bez roweru :/ i choć jest są wypożyczalnie rowerów, to niestety póki Majka nie nauczy się jeździć na dwóch kółkach, jesteśmy zdane na inne środki transportu rekreacyjnego :)
Wczasy nad morzem się udały, nawet co drugi dzień pogoda dopisała :D
Majka kąpała się w morzu bez pamięci i z brunatnymi ustami :)) ale niech ma, wkońcu ma być szczęśliwym dzieckiem i ma mieć szczęśliwe dzieciństwo :)
Poniżej zamieszczam zdjęcia z wczasów i specjalnie dla Marka latarnię morską na Helu:))
Ponadto parę zdjęć z wielu obiektów Fortyfikacji Cypla Helskiego.
Hel...
Jedne z piekniejszych okazów z Muzeum Motyli we Władysławowie :)
Seria zdjęć zachodu słońca, który tego wieczoru okazał się być cudownym zjawiskiem :]
Gdańsk i Sopot :))
Jak uporam się z obróbką pozostałych zdjęć, podam linka to sobie obejrzycie :))
Tymczasem jutro Krasnal ogrodowy znowu wujeżdża na wakacje i oby tym razem pogoda dopisała, bo na rower mi się chce :)))
Co prawda wróciłam już w zeszłym tygodniu, ale jakoś tak czas leci mi szczęśliwie, że nie mam czasu tu wpaść, bo przejrzeć wpisy, za co przepraszam...nadrobię ma pewno :D
W poniedziałek była piękna pogoda po południu, tak więc z Kamilem udało Nam się wyskoczyć na rower :))
Zdjęcia autorstwa Kamila, gdyż ponieważ mój aparat się zepsuł :/ i czeka mnie zakup czegoś nowego...
Rowery dwa i nadjeżdżający pociąg...© uluru
Prowadzą gdzieś...© uluru
Tory....© uluru
Kiedy byłam na wczasach i widziałam rowerzystów bardziej lub mniej profesjonalnych, muszę przyznać, że ściskało mnie, bo wiedziałam, że muszę wytrzymać bez roweru :/ i choć jest są wypożyczalnie rowerów, to niestety póki Majka nie nauczy się jeździć na dwóch kółkach, jesteśmy zdane na inne środki transportu rekreacyjnego :)
Wczasy nad morzem się udały, nawet co drugi dzień pogoda dopisała :D
Majka kąpała się w morzu bez pamięci i z brunatnymi ustami :)) ale niech ma, wkońcu ma być szczęśliwym dzieckiem i ma mieć szczęśliwe dzieciństwo :)
Poniżej zamieszczam zdjęcia z wczasów i specjalnie dla Marka latarnię morską na Helu:))
Ponadto parę zdjęć z wielu obiektów Fortyfikacji Cypla Helskiego.
Wieża widokowa - Dom Rybaka© uluru
Dom Rybaka we Władysławowie© uluru
Majka przy kotwicy :))© uluru
Majka w falach :))© uluru
Bałtyk :)))© uluru
Było też i FRUGO :))© uluru
Hel...
Pomnik upamiętniający żołnierzy walczących w 1939 roku..© uluru
Informacja o Fotryfikacjach Helskich© uluru
Jedna z tablic informacyjnych elementów Fortyfikacji Cypla Helskiego© uluru
Jeden z elementów fortyfikacji..© uluru
Bateria Laskowskiego© uluru
Kopuła Strzelnicza Baterii Laskowskiego© uluru
Latarnia Morska na Helu© uluru
Stanowisko ratowników na plaży i cudne morze...© uluru
Mokra Majka w czasie zabawy :)© uluru
Kutry rybacke przy porcie na Helu© uluru
Jedne z piekniejszych okazów z Muzeum Motyli we Władysławowie :)
Jeden z mnóstwa motyli w Muzeum Motyli we Władysławowie :)© uluru
Inny..tym razem niebieski motyl :)© uluru
Modliszka...© uluru
Piękny okaz..© uluru
Seria zdjęć zachodu słońca, który tego wieczoru okazał się być cudownym zjawiskiem :]
Widok z balkonu z Wieży widokowej we Władysławowie© uluru
Promienie słońca prześwietlaja przez chmury :)© uluru
Zachód Słońca I© uluru
Zachód Słońca II© uluru
Zachód Słońca III© uluru
Zachód Słońca IV© uluru
Zachód Słońca V© uluru
Ania na tle Zachodu Słońca :)© uluru
Gdańsk i Sopot :))
Ścieżka rowerowa w Gdańsku Oliwie© uluru
Neptun :)© uluru
Stary Żuraw nad Motławą© uluru
Czarna Perła© uluru
Znak drogowy w Gdańsku Oliwie w drodze do Dworu Oliwskiego :)© uluru
Stojaki na rower w Gdańsku :)© uluru
Bańki mydlane na Molo w Sopocie :)© uluru
ONA - stojak rowerowy w Sopocie :)© uluru
ON - stojak rowerowy w Sopocie :)© uluru
Jak uporam się z obróbką pozostałych zdjęć, podam linka to sobie obejrzycie :))
Tymczasem jutro Krasnal ogrodowy znowu wujeżdża na wakacje i oby tym razem pogoda dopisała, bo na rower mi się chce :)))
Widać koniec tygodnia :)
Komentarze(6) 8.42 km (0.00 km teren), czas: 00:30 h, avg:16.84 km/h, prędkość maks: 28.70 km/hTemperatura:33.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Ponownie na Białej Damie do pracy :) i ponownie w czasie krótszym o dwie minuty niż poprzednio :] fantastycznie..
Tylko pogoda chyba zaczyna Nam się psuć, bo rano niebo już nie było takie czysto niebieskie i wiatr wiał w twarz ;/
Mimo wszystko kręciło się lepiej niż ostatnio, chociaż zaczynam odczuwać małe zmęczenie materiału...
Dzisiaj miałam, a raczej Biała Dama, niebywałą okazję to powrotu do domu
w towarzystwie Wściekłego :)
Było jak zwykle miło i sympatycznie, tylko pogoda stawała się coraz cięższa i powietrze jakby stało w miejscu.
Tylko patrzeć, jak wieczorem nawiedzi Nas jakaś burza :/
Po pracy postanowiłam zajrzeć do ogródka, czy coś ciekawego nowego nie kwitnie. Oto co znalazłam..
Jutro ma padać, więc pewnie samochód trzeba będzie wykorzystać :/
Tylko pogoda chyba zaczyna Nam się psuć, bo rano niebo już nie było takie czysto niebieskie i wiatr wiał w twarz ;/
Mimo wszystko kręciło się lepiej niż ostatnio, chociaż zaczynam odczuwać małe zmęczenie materiału...
Dzisiaj miałam, a raczej Biała Dama, niebywałą okazję to powrotu do domu
w towarzystwie Wściekłego :)
Było jak zwykle miło i sympatycznie, tylko pogoda stawała się coraz cięższa i powietrze jakby stało w miejscu.
Tylko patrzeć, jak wieczorem nawiedzi Nas jakaś burza :/
Po pracy postanowiłam zajrzeć do ogródka, czy coś ciekawego nowego nie kwitnie. Oto co znalazłam..
Lilia..© uluru
Fioletowy kfiatuszek :)© uluru
Maki polne w przydomowym ogrodzie :)© uluru
Jutro ma padać, więc pewnie samochód trzeba będzie wykorzystać :/
Chillout...
Środa, 13 lipca 2011 | dodano: 14.07.2011Kategoria W towarzystwie, Wieczorny Chillout, do 50 km Rower: JULIET 40-V
Komentarze(3)
13.88 km (0.00 km teren), czas: 01:01 h, avg:13.65 km/h,
prędkość maks: 27.30 km/hTemperatura:26.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Dzisiaj koło 20 wyjechaliśmy z Kamilem trochę pokręcić się po mieście, tak raczej bez konkretnego celu, na całkowitym lajcie :)
Wcale się nie spiesząc pojechaliśmy na Bulwar, taką dla odmiany inną niż zwykle trasą :]
W międzyczasie oczywiście na niebie zachodziło słońce a My mamy ostatnio do nich szczęście :)
Na Bulwarze złapaliśmy ostatnie promienie słońca zanim zaszło za drzewa..
Kiedy wracaliśmy, jeszcze na Bulwarze wyskoczyło mi pod koła jakieś małe coś bardzo głośno szczekające i wiem tylko, że jakaś jego część ciała znalazła się pod moimi kołami a raczej jednym. Nie zatrzymałam się, by sprawdzić czy nic się psu nie stało ale tak naprawdę..to nie moja wina by była, tylko właścicielki psa, bo go nie przypilnowała..
Nic to, pojechaliśmy dalej zobaczyć jak idą prace w remontem basenu odkrytego na ulicy Bema :) Stadion nowy już wyremontowany, woda leje się na trawę..
Okazało się, że prace idą i to chyba nieźle, bo nie już starego wejścia na pływalnię, tylko jedna wielka budowa. W oddali widać było trybuny i zjeżdżalnię. Ciekawa jestem czy dadzą radę w te wakacje basen otworzyć, czy jednak trzeba będzie z tym poczekać do przyszłego roku.
Pamiętam ten basen z lat dzieciństwa kiedy przychodziło się z bratem, z kolegami i w chmarze całej reszty miasta chlapało się w wodzie. Pamiętam nawet jak przed południem kupowaliśmy z bratem bilet a po południu przychodziliśmy z tata i tylko oj kupował dla siebie, bo myśmy wchodzili na ten z rana., takie fajne były wtedy Panie :)
Wchodziliśmy jakoś po 16 i siedzieliśmy do końca czyli 18 albo 19, a wtedy to już prawie nikogo nie było, bo największe tłumy oczywiście przed południem do pory obiadowej okupowały pływalnię:) Na tym basenie tata uczył mnie pływać na plechach..ehh to były czasy :]
Potem pojechaliśmy na Błonia i posiedzieliśmy trochę :)
Kiedy zaczęło się robić chłodno polecieliśmy przez Niwę i uliczkami osiedlowymi do domu :)
Dziękować i do następnych :))
Wcale się nie spiesząc pojechaliśmy na Bulwar, taką dla odmiany inną niż zwykle trasą :]
W międzyczasie oczywiście na niebie zachodziło słońce a My mamy ostatnio do nich szczęście :)
Na Bulwarze złapaliśmy ostatnie promienie słońca zanim zaszło za drzewa..
Kiedy wracaliśmy, jeszcze na Bulwarze wyskoczyło mi pod koła jakieś małe coś bardzo głośno szczekające i wiem tylko, że jakaś jego część ciała znalazła się pod moimi kołami a raczej jednym. Nie zatrzymałam się, by sprawdzić czy nic się psu nie stało ale tak naprawdę..to nie moja wina by była, tylko właścicielki psa, bo go nie przypilnowała..
Nic to, pojechaliśmy dalej zobaczyć jak idą prace w remontem basenu odkrytego na ulicy Bema :) Stadion nowy już wyremontowany, woda leje się na trawę..
Kamil w kadrze..a w tle fragment nowego stadionu :)© uluru
Koło tych drzew, kiedyś było wejście na stary basen na "Bema"..© uluru
Plac budowy w miejscu starej pływalni..© uluru
Okazało się, że prace idą i to chyba nieźle, bo nie już starego wejścia na pływalnię, tylko jedna wielka budowa. W oddali widać było trybuny i zjeżdżalnię. Ciekawa jestem czy dadzą radę w te wakacje basen otworzyć, czy jednak trzeba będzie z tym poczekać do przyszłego roku.
Pamiętam ten basen z lat dzieciństwa kiedy przychodziło się z bratem, z kolegami i w chmarze całej reszty miasta chlapało się w wodzie. Pamiętam nawet jak przed południem kupowaliśmy z bratem bilet a po południu przychodziliśmy z tata i tylko oj kupował dla siebie, bo myśmy wchodzili na ten z rana., takie fajne były wtedy Panie :)
Wchodziliśmy jakoś po 16 i siedzieliśmy do końca czyli 18 albo 19, a wtedy to już prawie nikogo nie było, bo największe tłumy oczywiście przed południem do pory obiadowej okupowały pływalnię:) Na tym basenie tata uczył mnie pływać na plechach..ehh to były czasy :]
Potem pojechaliśmy na Błonia i posiedzieliśmy trochę :)
Wiezowce na osiedlu Niwa© uluru
Fragment puławskich błoni i plac do ćwiczeń dla Straży Pożarnej© uluru
Kiedy zaczęło się robić chłodno polecieliśmy przez Niwę i uliczkami osiedlowymi do domu :)
Dziękować i do następnych :))
Podjazd w Zbędowicach - drugie podejście :)
Wtorek, 12 lipca 2011 | dodano: 13.07.2011Kategoria W towarzystwie, Wieczorny Chillout Rower: JULIET 40-V
Komentarze(10)
24.20 km (4.00 km teren), czas: 01:38 h, avg:14.82 km/h,
prędkość maks: 28.20 km/hTemperatura:23.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Dzisiaj był idealny dzień na jakąś chillowa przejażdżkę :)
tak też się stało i po ogromie domowych obowiązków wyruszyliśmy z Kamilem do Zbędowic, na Górę Trzech Krzyży (nie mylić z tą w Kazimierzu Dolnym). Tym razem mój pomysł padł na obejrzenie tam zachodu słońca :D
Najpierw pojechaliśmy dopompować koła na BP a tam jacyś wymuskani rowerzyści wcale nie spiesząc się zajmowali miejscówkę przy kompresorze :/
Kiedy Nasze były już gotowe pojechaliśmy ścieżką rowerową nad Wisłą.
Jak zwykle jechało się dobrze, tylko, że meszki nieco dawały o sobie znać no i kostka na ścieżce zaczyna się nieco fałdować, co wcale nie polepsza jakości jazdy.
Dojechaliśmy do jej końca i porobiliśmy parę fotek,w tym stan robót dalszej części ścieżki. Prace idą jakoś tam..
Potem asfaltem..i kiedy wjechaliśmy na właściwą trasę, zgodnie powiedzieliśmy sobie: "enjoy the ride" i pojechaliśmy.
Jeśli ktoś kiedyś z Was zawita do Puław to zapraszamy na tenże podjazd, jest bardzo ciekawy, nie tylko raczy swoją długością i wysokością, ale też w jakim miejscu jest położony :) Po za tym dzieli się jakby na dwie części, jedna asfaltowa - to właśnie to wyzwanie i druga terenowa - małe podjazdy i zjazdy, piach i kałuże w zależności od pory roku :)
Moje pierwsze zmagania z podjazdem zakończyły się niepowodzeniem gdyż albowiem, na ostatnim odcinku nie dałam rady :/
Tym razem jednak wiedząc "z czym się to je", postanowiłam rozsądnie rozplanować siły i przełożenia. Oczywiście nie obeszło się bez złośliwości rzeczy martwych, gdyż jak na złość jedna z przednich przerzutek nie chciała mi "wchodzić" i musiałam dawać sobie radę na tym co miałam :/
Wkońcu udało mi się, a w zasadzie to Nam się dotrzeć do końca odcinka asfaltowego, gdzie nastąpiła chwila przerwy i mały ogląd co jest nie tak z moją przerzutką.
Tak więc mogę śmiało powiedzieć, że jednym ciągiem pokonałam podjazd
w Zbędowicach i znowu jestem z siebie dumna :]
Teraz przyszedł czas na drugą część trasy, bardziej terenową :) i tu czułam się jak ryba w wodzie, górki i dołki, trawa, piach, glina, podjazdy większe, czy mniejsze..:) W fantastycznym tempie dojechaliśmy na sam szczyt, a tam takie widoczki...
Mieliśmy zostać na zachód słońca ale ciszę i romantyczny nastrój został zaburzony i musieliśmy wracać :( droga powrotna byłaby sympatyczniejsza od tej pod górę, gdyby nie fakt iż asfalt nie wysechł do końca po ostatnich ulewach i nie dość, że było mokro to leżała nie spłukana glina. Trzeba było uważać a i tak później się okazało, że rower ma fajne gliniaste plamy na ramie :)
Kiedy wracaliśmy słońce zachodziło i było naprawdę cudnie..
Na ścieżce rowerowej minęliśmy dwie zakonnice na rowerach i od razu przypomniał Nam się film ze zwariowanymi zakonnicami w Citroenie i francuskim żandarmem :]
Słońce, kiedy wracaliśmy wyglądało tak..
Potem postanowiliśmy pojechać do miasta, gdzie zajechaliśmy do Kina Sybilla..
..zobaczyć co ciekawego grają i na skwerek, gdzie jak zwykle pogadaliśmy sobie o tym i o tamtym :)
Fotki koniecznie zrobić trzeba było..
Na koniec słit focia autorstwa Kamila :]
Dzisiaj tempo spacerowe, gdyż jego większą część spędziliśmy na wtaczaniu się na podjezd w Zbędowicach:)
Kamil dziękuję i oby częściej :)
tak też się stało i po ogromie domowych obowiązków wyruszyliśmy z Kamilem do Zbędowic, na Górę Trzech Krzyży (nie mylić z tą w Kazimierzu Dolnym). Tym razem mój pomysł padł na obejrzenie tam zachodu słońca :D
Najpierw pojechaliśmy dopompować koła na BP a tam jacyś wymuskani rowerzyści wcale nie spiesząc się zajmowali miejscówkę przy kompresorze :/
Kiedy Nasze były już gotowe pojechaliśmy ścieżką rowerową nad Wisłą.
Jak zwykle jechało się dobrze, tylko, że meszki nieco dawały o sobie znać no i kostka na ścieżce zaczyna się nieco fałdować, co wcale nie polepsza jakości jazdy.
Dojechaliśmy do jej końca i porobiliśmy parę fotek,w tym stan robót dalszej części ścieżki. Prace idą jakoś tam..
Ulubiony obiekt do zdjęć :)© uluru
Nasze cienie..© uluru
Nasz dzisiejszy cel - Góra Trzech Krzyży w Zbędowicach..© uluru
Dalszy ciąg ściezki rowerowej ciągle w budowie..© uluru
Potem asfaltem..i kiedy wjechaliśmy na właściwą trasę, zgodnie powiedzieliśmy sobie: "enjoy the ride" i pojechaliśmy.
Tabliczka na początku drogi..© uluru
Tak zaczyna się podjazd w Zbędowicach :)© uluru
Jeśli ktoś kiedyś z Was zawita do Puław to zapraszamy na tenże podjazd, jest bardzo ciekawy, nie tylko raczy swoją długością i wysokością, ale też w jakim miejscu jest położony :) Po za tym dzieli się jakby na dwie części, jedna asfaltowa - to właśnie to wyzwanie i druga terenowa - małe podjazdy i zjazdy, piach i kałuże w zależności od pory roku :)
Moje pierwsze zmagania z podjazdem zakończyły się niepowodzeniem gdyż albowiem, na ostatnim odcinku nie dałam rady :/
Tym razem jednak wiedząc "z czym się to je", postanowiłam rozsądnie rozplanować siły i przełożenia. Oczywiście nie obeszło się bez złośliwości rzeczy martwych, gdyż jak na złość jedna z przednich przerzutek nie chciała mi "wchodzić" i musiałam dawać sobie radę na tym co miałam :/
Wkońcu udało mi się, a w zasadzie to Nam się dotrzeć do końca odcinka asfaltowego, gdzie nastąpiła chwila przerwy i mały ogląd co jest nie tak z moją przerzutką.
Tak więc mogę śmiało powiedzieć, że jednym ciągiem pokonałam podjazd
w Zbędowicach i znowu jestem z siebie dumna :]
Teraz przyszedł czas na drugą część trasy, bardziej terenową :) i tu czułam się jak ryba w wodzie, górki i dołki, trawa, piach, glina, podjazdy większe, czy mniejsze..:) W fantastycznym tempie dojechaliśmy na sam szczyt, a tam takie widoczki...
Trzy Krzyże© uluru
Widok na miasto..© uluru
Gdzieś w dole płynie rzeka..© uluru
Słońce, kiedy opuszcaliśmy Górę..© uluru
Rowery dwa :)© uluru
Cudne widoczki :]© uluru
Mieliśmy zostać na zachód słońca ale ciszę i romantyczny nastrój został zaburzony i musieliśmy wracać :( droga powrotna byłaby sympatyczniejsza od tej pod górę, gdyby nie fakt iż asfalt nie wysechł do końca po ostatnich ulewach i nie dość, że było mokro to leżała nie spłukana glina. Trzeba było uważać a i tak później się okazało, że rower ma fajne gliniaste plamy na ramie :)
Kiedy wracaliśmy słońce zachodziło i było naprawdę cudnie..
Zachodzi słoneczko :)© uluru
Na ścieżce rowerowej minęliśmy dwie zakonnice na rowerach i od razu przypomniał Nam się film ze zwariowanymi zakonnicami w Citroenie i francuskim żandarmem :]
Słońce, kiedy wracaliśmy wyglądało tak..
Słonko ;)© uluru
Zachód ze ścieżki..© uluru
Potem postanowiliśmy pojechać do miasta, gdzie zajechaliśmy do Kina Sybilla..
Kino Sybilla© uluru
..zobaczyć co ciekawego grają i na skwerek, gdzie jak zwykle pogadaliśmy sobie o tym i o tamtym :)
Fotki koniecznie zrobić trzeba było..
Lata 80-te..czyli za mojego dzieciństwa© uluru
Fragment fontanny..© uluru
Kokpit Białej Damy :)© uluru
Na koniec słit focia autorstwa Kamila :]
Słit :)© uluru
Dzisiaj tempo spacerowe, gdyż jego większą część spędziliśmy na wtaczaniu się na podjezd w Zbędowicach:)
Kamil dziękuję i oby częściej :)
Dokonała się SETKA :)))
Komentarze(18) 107.00 km (0.00 km teren), czas: 05:52 h, avg:18.24 km/h, prędkość maks: 35.70 km/hTemperatura:27.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Marzenia stały się realne
W sobotę nareszcie udało Nam się zrealizować od dawna planowaną SETKĘ
Na początku dokładna mapa, wykonana przez głównego organizatora wycieczki i Mojego osobistego Kołcza :D
Po wcześniejszym przeanalizowaniu prognoz pogody doszliśmy do wniosku, że to właśnie sobota będzie idealna na Nasz wypad
Sobotni poranek zapowiadał się fantastycznie, chociaż na niebie krążyły jakieś szarawe chmurki, Jednak to nie przeszkodziło Nam w przygotowaniach do wyjazdu. Godzina nieco się przesunęła powodów domowych...
Wyposażyliśmy się w napoje, ja zabrałam swój bukłak wypełniony 2 litrami wody z tabletkami ISOSTAR plus 0,7 litrowy bidon z tym samym napojem, do tego makaron z jogurtem, dwa batony energetyczne i na wszelki wypadek żel energetyczny..
Około godziny 13 wyjechaliśmy, pełni chęci i sił na pierwsza wspólna tak długą wycieczkę.
Pogoda z każda minuta przypominała lato i to Nas bardzo cieszyło.
Pierwszy przystanek na wyjeździe z Puław gdyż trzeba było odebrać telefon od dawno nie widzianego dziecka.
Dalej już sunęliśmy szosą, by potem skręcić w ulicę pomiędzy pięknie pachnącym lasem. Jakie to cudowne uczucie, kiedy nie mijają Cię żadne samochody a Ty lecisz gdzieś do przodu.
Kolejny postój tym razem na mały makaronowy obiadek – taki mały piknik.
Potem już bez żadnych przystanków, ulicą Gołębską jechaliśmy dalej.
Słońce prażyło jak na patelni prosto w twarz a na niebie nie było żadnej chmurki. Wbrew pozorom była to zdradliwa pogoda, bo zbyt długie przebywanie na tak otwartym słońcu może spowodować udar słoneczny, tym bardziej dla osób, które nie do końca są przyzwyczajone do tak długiej ekspozycji na otwarte słońce.
Jechało Nam się tak dobrze, że nawet zatrzymywać było się szkoda. Przejeżdżając przez most na Wieprzu w Niebrzegowie, postanowiliśmy się zatrzymać bo akurat wzdłuż rzeki chodziły sobie koniki i krówki :)
Już mieliśmy odjeżdżać, kiedy okazało się iż musimy zaliczyć przymusowy Pit Stop...Kamil złapał kapcia :/ to się nazywa pech.
Jednak zdolności jego manualne spowodowały, iż nie mieliśmy zbyt długiego opóźnienia.
Posypały się takie czy inne epitety i czym prędzej pojechaliśmy dalej, aby wkońcu dojechać do Dęblina. Tu postanowiliśmy na chwilę zajechać do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych,
...chociaż mamy w planach oddzielnie wycieczkę specjalnie tylko do Dęblina, dlatego też zbyt dużą ilością zdjęć z tego przesympatycznego miasteczka Was nie uraczymy..następnym razem nie omieszkamy trochę się pokręcić i porobić jakieś fotki. Muszę przyznać, że zawsze byłam tylko przejazdem samochodem w tym mieście a dzisiaj widziałam jakie jest fajne, posiada długą ścieżkę rowerowa, z kostki oczywiście, ale jedzie się bardzo przyjemnie :)
Wyjeżdżając z Dęblina trzeba przejechać przez most na Wiśle z bardzo wąskim pasem dla pieszych..niestety tutaj dała się we znaki moja słabość i cały most przeszłam na własnych nogach..ehh mam nadzieje, że kiedyś mi to minie
Potem skierowaliśmy się na Zajezierze, Opactwo, Sieciechów, Mozolice Duże, Słowiki-Folwark, Stare Słowiki , Brzeźnica, Janików i wreszcie Kozienice..
Oto zdjęcie pamiątkowe pod tablicą miasta
Kozienice to takie urocze małe miasteczko, jedna główna ulica ciągnie się i ciągnie. Jadąc tą że ulicą stanowiliśmy atrakcję dla miejscowych a sami szukaliśmy jakiegoś jedzenia do wchłonięcia, bo byliśmy okropnie głodni :] Szukaliśmy, szukaliśmy aż wkońcu znaleźliśmy – KEBAB :D
Po odczekaniu swoich paru minut na przyjście Pani obsługującej ten bar zakupiliśmy co trzeba i udaliśmy się na pobliski skwerek/park gdzie spokojnie rozkoszowaliśmy się ciepłym obiadkiem :)
Bardzo przyjemnie Nam się tam siedziało i jadło, jednak wiedzieliśmy, że nie mamy za dużo czasu wolnego gdyż niedługo będziemy się musieli zbierać spowrotem do domciu, by zbyt późno nie wracać.
Kiedy się już najedliśmy i napiliśmy, zobaczyliśmy, że na jednym z drzew biegają wiewiórki a raczej ganiają się jak zwariowane. Latały po drzewie, po trawniku, między drzewami. Jak dla mnie miały one raczej temperament amerykańskich wiewiórek z pewnej kreskówki :)
Oto co udało mi się sfocić
Po sesji zdjęciowej wiewiórek uzupełniliśmy płyny i skierowaliśmy się w drogę powrotną. Postanowiliśmy jechać inaczej niż tu przybyliśmy, by nudno nie było. Okazało się jednak, że cale to nie będzie takie łatwe, przynajmniej dla mnie. Nie wiem czemu, ale moje nogi
z każdym kilometrem odmawiały mi posłuszeństwa :/
Za Kozienicami skierowaliśmy się na miejscowość o wdzięcznej nazwie Garbatka Letnisko.
Droga powrotna, przynajmniej przez pierwszych 20km usiana była częstymi piknikami..ale to było głownie spowodowane okropnym bólem głowy wywołanym zbyt długim przebywaniem na otwartym słońcu. Myślę, że nie był to udar, ale niewiele brakowało. Kamil dzielnie znosił moje prośby o chwile postoju i jakiekolwiek narzekania, chociaż i tak starałam się bardzo nie narzekać, tylko jechać.
Wkońcu powiedziałam sobie, że nawet jakbym miała jechać 15km/h i dojechać o północy do Puław to i tak przejadę tą setkę..robię to wkońcu dla siebie :]
Z czasem jechało się lepiej, słońce mieliśmy już w plecy, wkoło były drzewa, więc ilość cienia była odpowiednia no i ten uroczy zapach lasu.
Na trasie minęliśmy paru rowerzystów, którzy Nam pomachali ręką a jeden to nawet powiedział „Cześć”. No i to mi się podoba, zupełnie jak na wodzie, kiedy mija się inne łódki, żaglówki, czy nawet kajaki :) miło popatrzeć jacy kulturalnie potrafią być ludzie a wtedy człowiekowi od razu lepiej się robi :)
Wracając przez wsie stanowiliśmy, jak zwykle lokalne atrakcje, bo przecież w XXI wieku tacy bikerzy jak My to rzadki widok...
Potem jechaliśmy przez Garbatkę, Garbatkę-Dziewiątkę, Bąkowiec, Gniewoszów.
Zdjęcia gdzieś z trasy
Jechaliśmy dalej ale ja w pewnym momencie nie mogłam się opanować i nie zatrzymać by zrobić zdjęcie pięknie zachodzącemu słońcu..
Wkońcu dojechaliśmy do Wysokiego Koła, gdzie znajduje się wspomniane przeze mnie we wpisie Sanktuarium
Wyjeżdżając stamtąd zauważyłam Cmentarz Wojenny usytuowany wśród drzew. Zatrzymaliśmy się tam.
Cmentarz ten poświęcony jest żołnierzom rosyjskim, austriackim i niemieckim, którzy walczyli o obronie Twierdzy w Dęblinie.
Wszystkie informacje znajdują się na tablicy przed wejściem na Cmentarz a samym miejscem opiekują się dzieci ze Szkoły Podstawowej w Wysokim Kole i Urząd Gminy w Gniewoszowie.
Jeden Pan to nawet zapragnął mieć słit focie z Białą Damą...
Po drodze
Dalej Opatkowice, Łęka, Jaroszyn, a kiedy oczom Naszym na horyzoncie ukazały się kominy Azotowskie, wiedzieliśmy, że nadchodzi kres Naszej wyprawy..
Jakże przyjemne było uczucie, kiedy to ujrzałam stary most na Wiśle ;)
Potem już było prawie z górki i miastem a potem ścieżką rowerową wzdłuż ulicy Kazimierskiej wróciliśmy do domu, to znaczy pod bramę na ulicy Ślusarskiej.
Foto z licznika Kamila, bo mój dzisiaj nieco szalał.
Wycieczkę uważam za bardzo udana, mimo kilku pikników i jednego Pit Stopu :)
Jestem z siebie bardzo dumna i już wiem, ze potrafię przejechać setkę, a przy regularnych jazdach byłoby jeszcze lepiej, ale co tam..najważniejsze że było bardzo miło, sympatycznie i generalnie cudownie :)
Na koniec oczywiście chciałabym podziękować osobie, bez której pomocy i wsparcia, raczej nie przejechałabym takiej trasy a już na pewno poddałabym się w miejscu, gdzie bym się poddała..
Jednocześnie chciałabym ten swój przejazd zadedykować tej osobie i jest to nie kto inny jak Kamil nie tylko kolega i Kołcz...
DZIĘKUJĘ CI BARDZO!!!
W sobotę nareszcie udało Nam się zrealizować od dawna planowaną SETKĘ
Na początku dokładna mapa, wykonana przez głównego organizatora wycieczki i Mojego osobistego Kołcza :D
Po wcześniejszym przeanalizowaniu prognoz pogody doszliśmy do wniosku, że to właśnie sobota będzie idealna na Nasz wypad
Sobotni poranek zapowiadał się fantastycznie, chociaż na niebie krążyły jakieś szarawe chmurki, Jednak to nie przeszkodziło Nam w przygotowaniach do wyjazdu. Godzina nieco się przesunęła powodów domowych...
Wyposażyliśmy się w napoje, ja zabrałam swój bukłak wypełniony 2 litrami wody z tabletkami ISOSTAR plus 0,7 litrowy bidon z tym samym napojem, do tego makaron z jogurtem, dwa batony energetyczne i na wszelki wypadek żel energetyczny..
Około godziny 13 wyjechaliśmy, pełni chęci i sił na pierwsza wspólna tak długą wycieczkę.
Pogoda z każda minuta przypominała lato i to Nas bardzo cieszyło.
Pierwszy przystanek na wyjeździe z Puław gdyż trzeba było odebrać telefon od dawno nie widzianego dziecka.
Wyjeżdżamy z Puław© uluru
Fołn kol na wyjeździe z Puław© uluru
Dalej już sunęliśmy szosą, by potem skręcić w ulicę pomiędzy pięknie pachnącym lasem. Jakie to cudowne uczucie, kiedy nie mijają Cię żadne samochody a Ty lecisz gdzieś do przodu.
Kolejny postój tym razem na mały makaronowy obiadek – taki mały piknik.
Piknik w lesie :)© uluru
Tam jedziemy© uluru
Stamtąd przyjechaliśmy© uluru
Potem już bez żadnych przystanków, ulicą Gołębską jechaliśmy dalej.
Słońce prażyło jak na patelni prosto w twarz a na niebie nie było żadnej chmurki. Wbrew pozorom była to zdradliwa pogoda, bo zbyt długie przebywanie na tak otwartym słońcu może spowodować udar słoneczny, tym bardziej dla osób, które nie do końca są przyzwyczajone do tak długiej ekspozycji na otwarte słońce.
Jechało Nam się tak dobrze, że nawet zatrzymywać było się szkoda. Przejeżdżając przez most na Wieprzu w Niebrzegowie, postanowiliśmy się zatrzymać bo akurat wzdłuż rzeki chodziły sobie koniki i krówki :)
Koniki nad wodą się pasą..© uluru
Widok z mostu© uluru
Biała dama na moście© uluru
Już mieliśmy odjeżdżać, kiedy okazało się iż musimy zaliczyć przymusowy Pit Stop...Kamil złapał kapcia :/ to się nazywa pech.
Jednak zdolności jego manualne spowodowały, iż nie mieliśmy zbyt długiego opóźnienia.
Pit stop w Niebrzegowie..© uluru
Posypały się takie czy inne epitety i czym prędzej pojechaliśmy dalej, aby wkońcu dojechać do Dęblina. Tu postanowiliśmy na chwilę zajechać do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych,
Wyższa Szkoła Orląt© uluru
Pomnik przed Szkołą© uluru
Plac Defilad...© uluru
Uluru pod pomnikiem :)© uluru
Samoloty w Dęblinie© uluru
Dęblińskie samoloty© uluru
...chociaż mamy w planach oddzielnie wycieczkę specjalnie tylko do Dęblina, dlatego też zbyt dużą ilością zdjęć z tego przesympatycznego miasteczka Was nie uraczymy..następnym razem nie omieszkamy trochę się pokręcić i porobić jakieś fotki. Muszę przyznać, że zawsze byłam tylko przejazdem samochodem w tym mieście a dzisiaj widziałam jakie jest fajne, posiada długą ścieżkę rowerowa, z kostki oczywiście, ale jedzie się bardzo przyjemnie :)
Wyjeżdżając z Dęblina trzeba przejechać przez most na Wiśle z bardzo wąskim pasem dla pieszych..niestety tutaj dała się we znaki moja słabość i cały most przeszłam na własnych nogach..ehh mam nadzieje, że kiedyś mi to minie
Potem skierowaliśmy się na Zajezierze, Opactwo, Sieciechów, Mozolice Duże, Słowiki-Folwark, Stare Słowiki , Brzeźnica, Janików i wreszcie Kozienice..
Oto zdjęcie pamiątkowe pod tablicą miasta
Cel osiągnięty...połowa trasy :]© uluru
Kozienice to takie urocze małe miasteczko, jedna główna ulica ciągnie się i ciągnie. Jadąc tą że ulicą stanowiliśmy atrakcję dla miejscowych a sami szukaliśmy jakiegoś jedzenia do wchłonięcia, bo byliśmy okropnie głodni :] Szukaliśmy, szukaliśmy aż wkońcu znaleźliśmy – KEBAB :D
Po odczekaniu swoich paru minut na przyjście Pani obsługującej ten bar zakupiliśmy co trzeba i udaliśmy się na pobliski skwerek/park gdzie spokojnie rozkoszowaliśmy się ciepłym obiadkiem :)
Tu mieliśmy zasłużony odpoczynek :)© uluru
Park/skwerek w Kozienicach© uluru
Czas rozpocząć ucztę kebabową :)© uluru
Nasz obiad :)© uluru
Bardzo przyjemnie Nam się tam siedziało i jadło, jednak wiedzieliśmy, że nie mamy za dużo czasu wolnego gdyż niedługo będziemy się musieli zbierać spowrotem do domciu, by zbyt późno nie wracać.
Kiedy się już najedliśmy i napiliśmy, zobaczyliśmy, że na jednym z drzew biegają wiewiórki a raczej ganiają się jak zwariowane. Latały po drzewie, po trawniku, między drzewami. Jak dla mnie miały one raczej temperament amerykańskich wiewiórek z pewnej kreskówki :)
Oto co udało mi się sfocić
Jedna czeka na drugą..© uluru
Ganiały się wiewiórki w parku© uluru
Wiewiórka na drzewie© uluru
Patrzy się mi prosto w oczy..© uluru
Po sesji zdjęciowej wiewiórek uzupełniliśmy płyny i skierowaliśmy się w drogę powrotną. Postanowiliśmy jechać inaczej niż tu przybyliśmy, by nudno nie było. Okazało się jednak, że cale to nie będzie takie łatwe, przynajmniej dla mnie. Nie wiem czemu, ale moje nogi
z każdym kilometrem odmawiały mi posłuszeństwa :/
Za Kozienicami skierowaliśmy się na miejscowość o wdzięcznej nazwie Garbatka Letnisko.
Droga powrotna, przynajmniej przez pierwszych 20km usiana była częstymi piknikami..ale to było głownie spowodowane okropnym bólem głowy wywołanym zbyt długim przebywaniem na otwartym słońcu. Myślę, że nie był to udar, ale niewiele brakowało. Kamil dzielnie znosił moje prośby o chwile postoju i jakiekolwiek narzekania, chociaż i tak starałam się bardzo nie narzekać, tylko jechać.
Wkońcu powiedziałam sobie, że nawet jakbym miała jechać 15km/h i dojechać o północy do Puław to i tak przejadę tą setkę..robię to wkońcu dla siebie :]
Z czasem jechało się lepiej, słońce mieliśmy już w plecy, wkoło były drzewa, więc ilość cienia była odpowiednia no i ten uroczy zapach lasu.
Na trasie minęliśmy paru rowerzystów, którzy Nam pomachali ręką a jeden to nawet powiedział „Cześć”. No i to mi się podoba, zupełnie jak na wodzie, kiedy mija się inne łódki, żaglówki, czy nawet kajaki :) miło popatrzeć jacy kulturalnie potrafią być ludzie a wtedy człowiekowi od razu lepiej się robi :)
Wracając przez wsie stanowiliśmy, jak zwykle lokalne atrakcje, bo przecież w XXI wieku tacy bikerzy jak My to rzadki widok...
Potem jechaliśmy przez Garbatkę, Garbatkę-Dziewiątkę, Bąkowiec, Gniewoszów.
Zdjęcia gdzieś z trasy
Młode boćki w gnieździe© uluru
Stamtąd przyjechaliśmy© uluru
Jechaliśmy dalej ale ja w pewnym momencie nie mogłam się opanować i nie zatrzymać by zrobić zdjęcie pięknie zachodzącemu słońcu..
Słońce powoli chowa się za drzewa© uluru
Wkońcu dojechaliśmy do Wysokiego Koła, gdzie znajduje się wspomniane przeze mnie we wpisie Sanktuarium
Wyjeżdżając stamtąd zauważyłam Cmentarz Wojenny usytuowany wśród drzew. Zatrzymaliśmy się tam.
Cmentarz ten poświęcony jest żołnierzom rosyjskim, austriackim i niemieckim, którzy walczyli o obronie Twierdzy w Dęblinie.
Wszystkie informacje znajdują się na tablicy przed wejściem na Cmentarz a samym miejscem opiekują się dzieci ze Szkoły Podstawowej w Wysokim Kole i Urząd Gminy w Gniewoszowie.
Cmentarz Wojenny w Wysokim Kole© uluru
Zbiorowe mogiły© uluru
Jeden Pan to nawet zapragnął mieć słit focie z Białą Damą...
Słit focia :)© uluru
Po drodze
Zachodzi słoneczko..© uluru
Istne cudo..© uluru
Dalej Opatkowice, Łęka, Jaroszyn, a kiedy oczom Naszym na horyzoncie ukazały się kominy Azotowskie, wiedzieliśmy, że nadchodzi kres Naszej wyprawy..
Powrót do domu© uluru
Jakże przyjemne było uczucie, kiedy to ujrzałam stary most na Wiśle ;)
Potem już było prawie z górki i miastem a potem ścieżką rowerową wzdłuż ulicy Kazimierskiej wróciliśmy do domu, to znaczy pod bramę na ulicy Ślusarskiej.
Foto z licznika Kamila, bo mój dzisiaj nieco szalał.
SETKA :)))© uluru
Wycieczkę uważam za bardzo udana, mimo kilku pikników i jednego Pit Stopu :)
Jestem z siebie bardzo dumna i już wiem, ze potrafię przejechać setkę, a przy regularnych jazdach byłoby jeszcze lepiej, ale co tam..najważniejsze że było bardzo miło, sympatycznie i generalnie cudownie :)
Na koniec oczywiście chciałabym podziękować osobie, bez której pomocy i wsparcia, raczej nie przejechałabym takiej trasy a już na pewno poddałabym się w miejscu, gdzie bym się poddała..
Jednocześnie chciałabym ten swój przejazd zadedykować tej osobie i jest to nie kto inny jak Kamil nie tylko kolega i Kołcz...
DZIĘKUJĘ CI BARDZO!!!
Facelifitng Dżulietty :)))
Komentarze(10) 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem dokonania pierwszych zmian w wyglądzie mojej ukochanej Dżulietty :] Wkońcu tak sobie pomyślałam, że jak to kobieta powinna czasem pójść na jakieś upiększanie ;)
Mam co prawda wiele pomysłów na zmiany, ale nie będę wszystkiego robić na raz, tylko czerpać radość ze stopniowych zmian jej wizerunku czy osprzętu :D
Tak więc, pierwszą zmiana jaką dokonałam i o której już napisałam była zmiana opon. Oczywiście poprzednie nie poszły w odstawkę, bo je bardzo lubię, tylko kiedy jechać będziemy bardziej szosa to wtedy założę te nowe.
Dla przypomnienia napiszę, że są to Maxxisy Wormdrive.
Oto one
Ponadto postanowiłam zmienić moje dziewczynie kierownicę, mostek i dołożyć rogi. Oczywiście wszystko w pięknym kolorze bieli :)
Kamil profesjonalnie zajął się doborem sprzętu i wszystkie pomysły konsultował ze mną, czyli sponsorem, znaczy się posiadaczem portfela na wydatki rowerowe :]
Została wybrana firma AMOEBA..i oby dobrze się sprawowała :))
Części zostały zamówione w poniedziałek i doszły dzisiaj. Ehh jaki piękny widok, czysta, nieskazitelna biel...
Po południu, kiedy kończyłam malowanie nas miastem rozpętała się niezła burza. Niebo wyglądało tak
A wieczorem Dżulietta została poddana operacji zmiany kokpitu i od tej pory stała się Białą Damą
Poniżej fotki..
Na koniec został wykonany test Białej Damy po liftingu a następnego dnia czekała ją pierwsza "wyprawa życia" :]
Oczywiście to wszystko nie byłoby możliwe dzięki Kamilowi , któremu BARDZO za to DZIĘKUJĘ!!!
Mam co prawda wiele pomysłów na zmiany, ale nie będę wszystkiego robić na raz, tylko czerpać radość ze stopniowych zmian jej wizerunku czy osprzętu :D
Tak więc, pierwszą zmiana jaką dokonałam i o której już napisałam była zmiana opon. Oczywiście poprzednie nie poszły w odstawkę, bo je bardzo lubię, tylko kiedy jechać będziemy bardziej szosa to wtedy założę te nowe.
Dla przypomnienia napiszę, że są to Maxxisy Wormdrive.
Oto one
Ponadto postanowiłam zmienić moje dziewczynie kierownicę, mostek i dołożyć rogi. Oczywiście wszystko w pięknym kolorze bieli :)
Kamil profesjonalnie zajął się doborem sprzętu i wszystkie pomysły konsultował ze mną, czyli sponsorem, znaczy się posiadaczem portfela na wydatki rowerowe :]
Została wybrana firma AMOEBA..i oby dobrze się sprawowała :))
Części zostały zamówione w poniedziałek i doszły dzisiaj. Ehh jaki piękny widok, czysta, nieskazitelna biel...
Po południu, kiedy kończyłam malowanie nas miastem rozpętała się niezła burza. Niebo wyglądało tak
A wieczorem Dżulietta została poddana operacji zmiany kokpitu i od tej pory stała się Białą Damą
Poniżej fotki..
Wszystko na miejscu :)© uluru
Na koniec został wykonany test Białej Damy po liftingu a następnego dnia czekała ją pierwsza "wyprawa życia" :]
Oczywiście to wszystko nie byłoby możliwe dzięki Kamilowi , któremu BARDZO za to DZIĘKUJĘ!!!
Nowa jakość rowerowania :)
Czwartek, 7 lipca 2011 | dodano: 08.07.2011Kategoria Wieczorny Chillout, W towarzystwie Rower: JULIET 40-V
Komentarze(6)
20.07 km (0.00 km teren), czas: 01:01 h, avg:19.74 km/h,
prędkość maks: 38.30 km/hTemperatura:23.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Kiedy rano wyjeżdżałam do pracy samochodem nic nie zapowiadało zmiany pogody, gdyż poranek przywitał mnie mgłą, szarymi chmurami i ogólnie podłym samopoczuciem...
W ciągu dnia w pracy bacznie obserwowałam zmieniająca się za oknem pogodę i liczyłam, że wkońcu zrobi się na tyle ładnie byśmy mogli wieczorem z gdzieś pojechać :))
Z każda godziną pogoda za oknem napawała optymizmem i po południu zrobiło się całkiem ładnie. Jednakże najpierw trzeba było zaliczyć kolejny etap malowania Majki pokoju - dzisiaj ściany po raz pierwszy :D
Szybko uwinęliśmy się z wałkami, wyszykowaliśmy się i polecieliśmy tam gdzie zwykle, czyli na Azoty :] Uwierzcie mi, że Nam ta trasa się nigdy nie znudzi, trym bardziej teraz kiedy jest inaczej...:)
Muszę jednak dodać, że moja Dżulietta doczekała się pierwszych zmian, otóż dostała nowe opony, które oczywiście wymienił Kamil :]
Opony to Maxxis Wormdrive, takie semi slicki, żebym mogła szybciej sunąć po asfalcie a jednocześnie dała radę w lekkim terenie. Zobaczymy jak będą się sprawować...Oczywiście z większy teren zakładać będziemy firmowe MERIDY.
Oto one..
Tak więc pojechaliśmy, oponki toczyły się świetnie, mimo mojego dawnego niepedałowania, dojechaliśmy niezłym tempem na Azoty na punkt widokowy :)
Tam zobaczyliśmy cudne mgły i aparaty poszły w ruch..
Oto co z tego wyszło..i pozostałe zdjęcia z tej miejscówki..
Ehh, jak mi brakowało tego miejsca, tych odgłosów pracujących Azotów, tych kominów, spokoju...tylko tym razem niestety komary Nas przyatakowały bo jakoś tak oboje nie pomyśleliśmy aby się czymś popsikać :/
Posiedzieliśmy trochę, powygłupialiśmy się, próbowaliśmy robić zdjęcia w ruchu i oto co mi wyszło..
..i kiedy był czas na powrót poczułam, że mam coś za miękką tylną oponę...okazało się, że tym razem to JA złapałam KAPCIA!!! SZOK...
Kurna no a w dodatku nie wzięłam dętki swojej i gdyby nie łatki Kamila i jego umiejętności w reanimacji dętek, pewnie byśmy prowadzili rowery w drogę powrotną:)
Oczywiście zrobiłam zdjęcie tego czegoś, co wbił mi się w oponę i szczerze mówiąc to był pech, że najechałam na coś takiego niewidocznego. Podejrzewam, że przy poprzednich oponach nie byłoby tego problemu, ale co tam, pierwsze koty za płoty :))
Dlatego też droga powrotna była taka sama jak na Azoty z tym, że zahaczyliśmy
o Skwerek, ale jakoś nie było weny na zdjęcie..
Po drodze okazało się, że Kamilowi nie działa tylna lampka, więc dzisiejszego wieczoru każdy otrzymał coś dla siebie ze złośliwości rzeczy martwych :)
Z uwagi, że mam nowe opony postanowiłam pobić rekord prędkości na mojej ulubionej ulicy Skowieszyńskiej i...udało się ;) nowy rekord to 38.3 km/h
Potem już uliczkami osiedlowymi do domciu :]
Wieczór bardzo udany, a gdy pogoda znowu wróci do normy to i rowerowania będzie więcej :)
Dzięki Kamil za wieczór :)))
W ciągu dnia w pracy bacznie obserwowałam zmieniająca się za oknem pogodę i liczyłam, że wkońcu zrobi się na tyle ładnie byśmy mogli wieczorem z gdzieś pojechać :))
Z każda godziną pogoda za oknem napawała optymizmem i po południu zrobiło się całkiem ładnie. Jednakże najpierw trzeba było zaliczyć kolejny etap malowania Majki pokoju - dzisiaj ściany po raz pierwszy :D
Szybko uwinęliśmy się z wałkami, wyszykowaliśmy się i polecieliśmy tam gdzie zwykle, czyli na Azoty :] Uwierzcie mi, że Nam ta trasa się nigdy nie znudzi, trym bardziej teraz kiedy jest inaczej...:)
Muszę jednak dodać, że moja Dżulietta doczekała się pierwszych zmian, otóż dostała nowe opony, które oczywiście wymienił Kamil :]
Opony to Maxxis Wormdrive, takie semi slicki, żebym mogła szybciej sunąć po asfalcie a jednocześnie dała radę w lekkim terenie. Zobaczymy jak będą się sprawować...Oczywiście z większy teren zakładać będziemy firmowe MERIDY.
Oto one..
Nowa oponka :)© uluru
Tak się zwie..© uluru
Robal :)© uluru
Tak więc pojechaliśmy, oponki toczyły się świetnie, mimo mojego dawnego niepedałowania, dojechaliśmy niezłym tempem na Azoty na punkt widokowy :)
Tam zobaczyliśmy cudne mgły i aparaty poszły w ruch..
Oto co z tego wyszło..i pozostałe zdjęcia z tej miejscówki..
Kamil robi zdjęcia..© uluru
Mgła w oddali..© uluru
Wieczorny widoczek..© uluru
Ten widok nigdy się nie znudzi :)© uluru
Azoty...© uluru
Ehh, jak mi brakowało tego miejsca, tych odgłosów pracujących Azotów, tych kominów, spokoju...tylko tym razem niestety komary Nas przyatakowały bo jakoś tak oboje nie pomyśleliśmy aby się czymś popsikać :/
Posiedzieliśmy trochę, powygłupialiśmy się, próbowaliśmy robić zdjęcia w ruchu i oto co mi wyszło..
Kamil leci...© uluru
..i kiedy był czas na powrót poczułam, że mam coś za miękką tylną oponę...okazało się, że tym razem to JA złapałam KAPCIA!!! SZOK...
Kurna no a w dodatku nie wzięłam dętki swojej i gdyby nie łatki Kamila i jego umiejętności w reanimacji dętek, pewnie byśmy prowadzili rowery w drogę powrotną:)
Oczywiście zrobiłam zdjęcie tego czegoś, co wbił mi się w oponę i szczerze mówiąc to był pech, że najechałam na coś takiego niewidocznego. Podejrzewam, że przy poprzednich oponach nie byłoby tego problemu, ale co tam, pierwsze koty za płoty :))
Oto co mi się wbiło w oponę..© uluru
Sprawca kapcia..© uluru
Dlatego też droga powrotna była taka sama jak na Azoty z tym, że zahaczyliśmy
o Skwerek, ale jakoś nie było weny na zdjęcie..
Po drodze okazało się, że Kamilowi nie działa tylna lampka, więc dzisiejszego wieczoru każdy otrzymał coś dla siebie ze złośliwości rzeczy martwych :)
Z uwagi, że mam nowe opony postanowiłam pobić rekord prędkości na mojej ulubionej ulicy Skowieszyńskiej i...udało się ;) nowy rekord to 38.3 km/h
Potem już uliczkami osiedlowymi do domciu :]
Wieczór bardzo udany, a gdy pogoda znowu wróci do normy to i rowerowania będzie więcej :)
Dzięki Kamil za wieczór :)))