- Kategorie:
- 50-100 km.5
- do 50 km.110
- DPD.9
- off-road.17
- Po parku.4
- Początki.16
- Powyżej 100km.1
- Refleksje.12
- Robotniczo.43
- Rodzinnie.22
- Samotnia.56
- Spacerowo.12
- Sprzęt.12
- Stacjonarnie.1
- W towarzystwie.102
- Wieczorny Chillout.43
- Wyjazdowo.15
- Z Kamilem.35
- Z Majką.30
Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2011
Dystans całkowity: | 222.35 km (w terenie 4.00 km; 1.80%) |
Czas w ruchu: | 12:47 |
Średnia prędkość: | 17.39 km/h |
Maksymalna prędkość: | 38.30 km/h |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 22.24 km i 1h 16m |
Więcej statystyk |
Przed urlopem..)
Komentarze(7) 7.76 km (0.00 km teren), czas: 00:27 h, avg:17.24 km/h, prędkość maks: 31.10 km/hTemperatura:27.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Piękny słoneczny poniedziałkowy poranek :) w pierwszej chwili, kiedy otworzyłam oczy przez myśl przeszło mi, że nie chce mi się jechać rowerem do pracy, ale kiedy dalej tak poleżałam z ta myślą i z myślami, że od wtorku nie będę przynajmniej przez tydzień jeździć bo jadę z moim krasnalem ogrodowym nad morze do Władysławowa, to jednak zabrałam swoje cztery litery na siodełko i pognałam do pracy :)
Dzisiaj słowo pognałam jest adekwatne, gdyż bardzo dobrze mi się jechało i znowu dojechałam w czasie krótszym od poprzedniego. Tym razem nie w 15 a w niecałe 13 minut:] Może to tylko dwie minuty, ale zawsze coś :D
Wracając do krasnala ogrodowego, otóż w sobotę powrócił z wojaży bardzo szczęśliwy, że może wreszcie mamusię przytulić :))) Nowo odmalowany pokój stanowił ie lada niespodziankę i wreszcie widać, że pokój "żyje" :]
W pracy tym razem nie zaczęło się przyjemnie, bo najprawdopodobniej padł mi komputer, który i tak już ciągnął resztkami sił :/ mam jednak nadzieje, że magicy informatycy stwierdzą, że można go jeszcze reaktywować, przy pomocy nowych składowych :) tego dowiem się w ciągu dnia...
Niestety komputer nadaje się albo do kosza albo do totalnej reaktywacji :( jednakże wszystko roztrzygnie się zapewne jak powrócę po urlopie do pracy..
Po pracy rewelacyjny powrót, chociaż trochę wiało :/
I tym razem w czasie krótszym niż zwykle :)))
Jutro jadę nad morze i choć pogoda się nie zapowiada, to ja Wam życzę super rowerowej pogody :)))
pozdROWERek
Dzisiaj słowo pognałam jest adekwatne, gdyż bardzo dobrze mi się jechało i znowu dojechałam w czasie krótszym od poprzedniego. Tym razem nie w 15 a w niecałe 13 minut:] Może to tylko dwie minuty, ale zawsze coś :D
Wracając do krasnala ogrodowego, otóż w sobotę powrócił z wojaży bardzo szczęśliwy, że może wreszcie mamusię przytulić :))) Nowo odmalowany pokój stanowił ie lada niespodziankę i wreszcie widać, że pokój "żyje" :]
W pracy tym razem nie zaczęło się przyjemnie, bo najprawdopodobniej padł mi komputer, który i tak już ciągnął resztkami sił :/ mam jednak nadzieje, że magicy informatycy stwierdzą, że można go jeszcze reaktywować, przy pomocy nowych składowych :) tego dowiem się w ciągu dnia...
Niestety komputer nadaje się albo do kosza albo do totalnej reaktywacji :( jednakże wszystko roztrzygnie się zapewne jak powrócę po urlopie do pracy..
Po pracy rewelacyjny powrót, chociaż trochę wiało :/
I tym razem w czasie krótszym niż zwykle :)))
Jutro jadę nad morze i choć pogoda się nie zapowiada, to ja Wam życzę super rowerowej pogody :)))
pozdROWERek
Widać koniec tygodnia :)
Komentarze(6) 8.42 km (0.00 km teren), czas: 00:30 h, avg:16.84 km/h, prędkość maks: 28.70 km/hTemperatura:33.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Ponownie na Białej Damie do pracy :) i ponownie w czasie krótszym o dwie minuty niż poprzednio :] fantastycznie..
Tylko pogoda chyba zaczyna Nam się psuć, bo rano niebo już nie było takie czysto niebieskie i wiatr wiał w twarz ;/
Mimo wszystko kręciło się lepiej niż ostatnio, chociaż zaczynam odczuwać małe zmęczenie materiału...
Dzisiaj miałam, a raczej Biała Dama, niebywałą okazję to powrotu do domu
w towarzystwie Wściekłego :)
Było jak zwykle miło i sympatycznie, tylko pogoda stawała się coraz cięższa i powietrze jakby stało w miejscu.
Tylko patrzeć, jak wieczorem nawiedzi Nas jakaś burza :/
Po pracy postanowiłam zajrzeć do ogródka, czy coś ciekawego nowego nie kwitnie. Oto co znalazłam..
Jutro ma padać, więc pewnie samochód trzeba będzie wykorzystać :/
Tylko pogoda chyba zaczyna Nam się psuć, bo rano niebo już nie było takie czysto niebieskie i wiatr wiał w twarz ;/
Mimo wszystko kręciło się lepiej niż ostatnio, chociaż zaczynam odczuwać małe zmęczenie materiału...
Dzisiaj miałam, a raczej Biała Dama, niebywałą okazję to powrotu do domu
w towarzystwie Wściekłego :)
Było jak zwykle miło i sympatycznie, tylko pogoda stawała się coraz cięższa i powietrze jakby stało w miejscu.
Tylko patrzeć, jak wieczorem nawiedzi Nas jakaś burza :/
Po pracy postanowiłam zajrzeć do ogródka, czy coś ciekawego nowego nie kwitnie. Oto co znalazłam..
Lilia..© uluru
Fioletowy kfiatuszek :)© uluru
Maki polne w przydomowym ogrodzie :)© uluru
Jutro ma padać, więc pewnie samochód trzeba będzie wykorzystać :/
Chillout...
Środa, 13 lipca 2011 | dodano: 14.07.2011Kategoria W towarzystwie, Wieczorny Chillout, do 50 km Rower: JULIET 40-V
Komentarze(3)
13.88 km (0.00 km teren), czas: 01:01 h, avg:13.65 km/h,
prędkość maks: 27.30 km/hTemperatura:26.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Dzisiaj koło 20 wyjechaliśmy z Kamilem trochę pokręcić się po mieście, tak raczej bez konkretnego celu, na całkowitym lajcie :)
Wcale się nie spiesząc pojechaliśmy na Bulwar, taką dla odmiany inną niż zwykle trasą :]
W międzyczasie oczywiście na niebie zachodziło słońce a My mamy ostatnio do nich szczęście :)
Na Bulwarze złapaliśmy ostatnie promienie słońca zanim zaszło za drzewa..
Kiedy wracaliśmy, jeszcze na Bulwarze wyskoczyło mi pod koła jakieś małe coś bardzo głośno szczekające i wiem tylko, że jakaś jego część ciała znalazła się pod moimi kołami a raczej jednym. Nie zatrzymałam się, by sprawdzić czy nic się psu nie stało ale tak naprawdę..to nie moja wina by była, tylko właścicielki psa, bo go nie przypilnowała..
Nic to, pojechaliśmy dalej zobaczyć jak idą prace w remontem basenu odkrytego na ulicy Bema :) Stadion nowy już wyremontowany, woda leje się na trawę..
Okazało się, że prace idą i to chyba nieźle, bo nie już starego wejścia na pływalnię, tylko jedna wielka budowa. W oddali widać było trybuny i zjeżdżalnię. Ciekawa jestem czy dadzą radę w te wakacje basen otworzyć, czy jednak trzeba będzie z tym poczekać do przyszłego roku.
Pamiętam ten basen z lat dzieciństwa kiedy przychodziło się z bratem, z kolegami i w chmarze całej reszty miasta chlapało się w wodzie. Pamiętam nawet jak przed południem kupowaliśmy z bratem bilet a po południu przychodziliśmy z tata i tylko oj kupował dla siebie, bo myśmy wchodzili na ten z rana., takie fajne były wtedy Panie :)
Wchodziliśmy jakoś po 16 i siedzieliśmy do końca czyli 18 albo 19, a wtedy to już prawie nikogo nie było, bo największe tłumy oczywiście przed południem do pory obiadowej okupowały pływalnię:) Na tym basenie tata uczył mnie pływać na plechach..ehh to były czasy :]
Potem pojechaliśmy na Błonia i posiedzieliśmy trochę :)
Kiedy zaczęło się robić chłodno polecieliśmy przez Niwę i uliczkami osiedlowymi do domu :)
Dziękować i do następnych :))
Wcale się nie spiesząc pojechaliśmy na Bulwar, taką dla odmiany inną niż zwykle trasą :]
W międzyczasie oczywiście na niebie zachodziło słońce a My mamy ostatnio do nich szczęście :)
Na Bulwarze złapaliśmy ostatnie promienie słońca zanim zaszło za drzewa..
Kiedy wracaliśmy, jeszcze na Bulwarze wyskoczyło mi pod koła jakieś małe coś bardzo głośno szczekające i wiem tylko, że jakaś jego część ciała znalazła się pod moimi kołami a raczej jednym. Nie zatrzymałam się, by sprawdzić czy nic się psu nie stało ale tak naprawdę..to nie moja wina by była, tylko właścicielki psa, bo go nie przypilnowała..
Nic to, pojechaliśmy dalej zobaczyć jak idą prace w remontem basenu odkrytego na ulicy Bema :) Stadion nowy już wyremontowany, woda leje się na trawę..
Kamil w kadrze..a w tle fragment nowego stadionu :)© uluru
Koło tych drzew, kiedyś było wejście na stary basen na "Bema"..© uluru
Plac budowy w miejscu starej pływalni..© uluru
Okazało się, że prace idą i to chyba nieźle, bo nie już starego wejścia na pływalnię, tylko jedna wielka budowa. W oddali widać było trybuny i zjeżdżalnię. Ciekawa jestem czy dadzą radę w te wakacje basen otworzyć, czy jednak trzeba będzie z tym poczekać do przyszłego roku.
Pamiętam ten basen z lat dzieciństwa kiedy przychodziło się z bratem, z kolegami i w chmarze całej reszty miasta chlapało się w wodzie. Pamiętam nawet jak przed południem kupowaliśmy z bratem bilet a po południu przychodziliśmy z tata i tylko oj kupował dla siebie, bo myśmy wchodzili na ten z rana., takie fajne były wtedy Panie :)
Wchodziliśmy jakoś po 16 i siedzieliśmy do końca czyli 18 albo 19, a wtedy to już prawie nikogo nie było, bo największe tłumy oczywiście przed południem do pory obiadowej okupowały pływalnię:) Na tym basenie tata uczył mnie pływać na plechach..ehh to były czasy :]
Potem pojechaliśmy na Błonia i posiedzieliśmy trochę :)
Wiezowce na osiedlu Niwa© uluru
Fragment puławskich błoni i plac do ćwiczeń dla Straży Pożarnej© uluru
Kiedy zaczęło się robić chłodno polecieliśmy przez Niwę i uliczkami osiedlowymi do domu :)
Dziękować i do następnych :))
Pali się robota
Komentarze(2) 8.68 km (0.00 km teren), czas: 00:29 h, avg:17.96 km/h, prędkość maks: 26.80 km/hTemperatura:30.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Wstał kolejny dzień, tym razem piękny i słoneczny..aż żyć się chce i wyć do słońca ze szczęścia :)))
Po wczorajszym zjeździe ze Zbędowic Biała Dama potrzebowała prysznica, toteż przed wyjazdem z posesji taki jej zafundowałam :) nie jest może idealnie czysta ale na pewno nie zakurzona i nie ma śladów błota na ramie :D
Jechało się jak zwykle fantastycznie, ciepło, słonko świeci, miasto budzi się do życia.
Kolejny raz przybyłam do pracy w czasie krótszym niż zwykle i tym razem postanowiłam zmienić trasę powrotną, z nadzieją na bardziej płynne kręcenie, bo dotychczasowa trasa zmusza do częstego hamowania..niestety :/
Robota się pali, mimo okresu wakacyjnego, a to dobrze, bo czas spędzony w robocie nie jest czasem ani zmarnowanym ani tym bardziej nadmiernie wydłużonym :]
Toteż po skończonej tyrze, powróciłam do domciu, taką oto trasą:
Zmieniłam trasę, ale już wiem, że jedną z tych ulic więcej nie pojadę, przynajmniej nie chodnikiem, który jest w opłakanym stanie i tylko nie powiem co mi się trzęsło na siodełku..
Następnym razem pojadę ulicę dalej, czyli kawałkiem Naszej stałej wieczornej traski :)
Takie oto zdjęcie po drodze zrobiłam
A to taki mały psikus :]
Pogoda w zasadzie jest bez zastrzeżeń oprócz tego wiatru, który nie pozwolił mi rozwinąć się do większych prędkości..
Kiedy robię wpis na dworze świeci piękne słonko a ja jak zwykle wykonuję dziesięć rzeczy na raz, by wieczorem móc spokojnie pokręcić i aby kolejny etap przygotować pokoju na przyjazd Majki mieć za sobą :]
Po wczorajszym zjeździe ze Zbędowic Biała Dama potrzebowała prysznica, toteż przed wyjazdem z posesji taki jej zafundowałam :) nie jest może idealnie czysta ale na pewno nie zakurzona i nie ma śladów błota na ramie :D
Jechało się jak zwykle fantastycznie, ciepło, słonko świeci, miasto budzi się do życia.
Kolejny raz przybyłam do pracy w czasie krótszym niż zwykle i tym razem postanowiłam zmienić trasę powrotną, z nadzieją na bardziej płynne kręcenie, bo dotychczasowa trasa zmusza do częstego hamowania..niestety :/
Robota się pali, mimo okresu wakacyjnego, a to dobrze, bo czas spędzony w robocie nie jest czasem ani zmarnowanym ani tym bardziej nadmiernie wydłużonym :]
Toteż po skończonej tyrze, powróciłam do domciu, taką oto trasą:
Zmieniłam trasę, ale już wiem, że jedną z tych ulic więcej nie pojadę, przynajmniej nie chodnikiem, który jest w opłakanym stanie i tylko nie powiem co mi się trzęsło na siodełku..
Następnym razem pojadę ulicę dalej, czyli kawałkiem Naszej stałej wieczornej traski :)
Takie oto zdjęcie po drodze zrobiłam
Plac ćwiczeń dla Straży Pożarnej..© uluru
A to taki mały psikus :]
Mały psikus na ścieżce rowerowej :)© uluru
Pogoda w zasadzie jest bez zastrzeżeń oprócz tego wiatru, który nie pozwolił mi rozwinąć się do większych prędkości..
Kiedy robię wpis na dworze świeci piękne słonko a ja jak zwykle wykonuję dziesięć rzeczy na raz, by wieczorem móc spokojnie pokręcić i aby kolejny etap przygotować pokoju na przyjazd Majki mieć za sobą :]
Podjazd w Zbędowicach - drugie podejście :)
Wtorek, 12 lipca 2011 | dodano: 13.07.2011Kategoria W towarzystwie, Wieczorny Chillout Rower: JULIET 40-V
Komentarze(10)
24.20 km (4.00 km teren), czas: 01:38 h, avg:14.82 km/h,
prędkość maks: 28.20 km/hTemperatura:23.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Dzisiaj był idealny dzień na jakąś chillowa przejażdżkę :)
tak też się stało i po ogromie domowych obowiązków wyruszyliśmy z Kamilem do Zbędowic, na Górę Trzech Krzyży (nie mylić z tą w Kazimierzu Dolnym). Tym razem mój pomysł padł na obejrzenie tam zachodu słońca :D
Najpierw pojechaliśmy dopompować koła na BP a tam jacyś wymuskani rowerzyści wcale nie spiesząc się zajmowali miejscówkę przy kompresorze :/
Kiedy Nasze były już gotowe pojechaliśmy ścieżką rowerową nad Wisłą.
Jak zwykle jechało się dobrze, tylko, że meszki nieco dawały o sobie znać no i kostka na ścieżce zaczyna się nieco fałdować, co wcale nie polepsza jakości jazdy.
Dojechaliśmy do jej końca i porobiliśmy parę fotek,w tym stan robót dalszej części ścieżki. Prace idą jakoś tam..
Potem asfaltem..i kiedy wjechaliśmy na właściwą trasę, zgodnie powiedzieliśmy sobie: "enjoy the ride" i pojechaliśmy.
Jeśli ktoś kiedyś z Was zawita do Puław to zapraszamy na tenże podjazd, jest bardzo ciekawy, nie tylko raczy swoją długością i wysokością, ale też w jakim miejscu jest położony :) Po za tym dzieli się jakby na dwie części, jedna asfaltowa - to właśnie to wyzwanie i druga terenowa - małe podjazdy i zjazdy, piach i kałuże w zależności od pory roku :)
Moje pierwsze zmagania z podjazdem zakończyły się niepowodzeniem gdyż albowiem, na ostatnim odcinku nie dałam rady :/
Tym razem jednak wiedząc "z czym się to je", postanowiłam rozsądnie rozplanować siły i przełożenia. Oczywiście nie obeszło się bez złośliwości rzeczy martwych, gdyż jak na złość jedna z przednich przerzutek nie chciała mi "wchodzić" i musiałam dawać sobie radę na tym co miałam :/
Wkońcu udało mi się, a w zasadzie to Nam się dotrzeć do końca odcinka asfaltowego, gdzie nastąpiła chwila przerwy i mały ogląd co jest nie tak z moją przerzutką.
Tak więc mogę śmiało powiedzieć, że jednym ciągiem pokonałam podjazd
w Zbędowicach i znowu jestem z siebie dumna :]
Teraz przyszedł czas na drugą część trasy, bardziej terenową :) i tu czułam się jak ryba w wodzie, górki i dołki, trawa, piach, glina, podjazdy większe, czy mniejsze..:) W fantastycznym tempie dojechaliśmy na sam szczyt, a tam takie widoczki...
Mieliśmy zostać na zachód słońca ale ciszę i romantyczny nastrój został zaburzony i musieliśmy wracać :( droga powrotna byłaby sympatyczniejsza od tej pod górę, gdyby nie fakt iż asfalt nie wysechł do końca po ostatnich ulewach i nie dość, że było mokro to leżała nie spłukana glina. Trzeba było uważać a i tak później się okazało, że rower ma fajne gliniaste plamy na ramie :)
Kiedy wracaliśmy słońce zachodziło i było naprawdę cudnie..
Na ścieżce rowerowej minęliśmy dwie zakonnice na rowerach i od razu przypomniał Nam się film ze zwariowanymi zakonnicami w Citroenie i francuskim żandarmem :]
Słońce, kiedy wracaliśmy wyglądało tak..
Potem postanowiliśmy pojechać do miasta, gdzie zajechaliśmy do Kina Sybilla..
..zobaczyć co ciekawego grają i na skwerek, gdzie jak zwykle pogadaliśmy sobie o tym i o tamtym :)
Fotki koniecznie zrobić trzeba było..
Na koniec słit focia autorstwa Kamila :]
Dzisiaj tempo spacerowe, gdyż jego większą część spędziliśmy na wtaczaniu się na podjezd w Zbędowicach:)
Kamil dziękuję i oby częściej :)
tak też się stało i po ogromie domowych obowiązków wyruszyliśmy z Kamilem do Zbędowic, na Górę Trzech Krzyży (nie mylić z tą w Kazimierzu Dolnym). Tym razem mój pomysł padł na obejrzenie tam zachodu słońca :D
Najpierw pojechaliśmy dopompować koła na BP a tam jacyś wymuskani rowerzyści wcale nie spiesząc się zajmowali miejscówkę przy kompresorze :/
Kiedy Nasze były już gotowe pojechaliśmy ścieżką rowerową nad Wisłą.
Jak zwykle jechało się dobrze, tylko, że meszki nieco dawały o sobie znać no i kostka na ścieżce zaczyna się nieco fałdować, co wcale nie polepsza jakości jazdy.
Dojechaliśmy do jej końca i porobiliśmy parę fotek,w tym stan robót dalszej części ścieżki. Prace idą jakoś tam..
Ulubiony obiekt do zdjęć :)© uluru
Nasze cienie..© uluru
Nasz dzisiejszy cel - Góra Trzech Krzyży w Zbędowicach..© uluru
Dalszy ciąg ściezki rowerowej ciągle w budowie..© uluru
Potem asfaltem..i kiedy wjechaliśmy na właściwą trasę, zgodnie powiedzieliśmy sobie: "enjoy the ride" i pojechaliśmy.
Tabliczka na początku drogi..© uluru
Tak zaczyna się podjazd w Zbędowicach :)© uluru
Jeśli ktoś kiedyś z Was zawita do Puław to zapraszamy na tenże podjazd, jest bardzo ciekawy, nie tylko raczy swoją długością i wysokością, ale też w jakim miejscu jest położony :) Po za tym dzieli się jakby na dwie części, jedna asfaltowa - to właśnie to wyzwanie i druga terenowa - małe podjazdy i zjazdy, piach i kałuże w zależności od pory roku :)
Moje pierwsze zmagania z podjazdem zakończyły się niepowodzeniem gdyż albowiem, na ostatnim odcinku nie dałam rady :/
Tym razem jednak wiedząc "z czym się to je", postanowiłam rozsądnie rozplanować siły i przełożenia. Oczywiście nie obeszło się bez złośliwości rzeczy martwych, gdyż jak na złość jedna z przednich przerzutek nie chciała mi "wchodzić" i musiałam dawać sobie radę na tym co miałam :/
Wkońcu udało mi się, a w zasadzie to Nam się dotrzeć do końca odcinka asfaltowego, gdzie nastąpiła chwila przerwy i mały ogląd co jest nie tak z moją przerzutką.
Tak więc mogę śmiało powiedzieć, że jednym ciągiem pokonałam podjazd
w Zbędowicach i znowu jestem z siebie dumna :]
Teraz przyszedł czas na drugą część trasy, bardziej terenową :) i tu czułam się jak ryba w wodzie, górki i dołki, trawa, piach, glina, podjazdy większe, czy mniejsze..:) W fantastycznym tempie dojechaliśmy na sam szczyt, a tam takie widoczki...
Trzy Krzyże© uluru
Widok na miasto..© uluru
Gdzieś w dole płynie rzeka..© uluru
Słońce, kiedy opuszcaliśmy Górę..© uluru
Rowery dwa :)© uluru
Cudne widoczki :]© uluru
Mieliśmy zostać na zachód słońca ale ciszę i romantyczny nastrój został zaburzony i musieliśmy wracać :( droga powrotna byłaby sympatyczniejsza od tej pod górę, gdyby nie fakt iż asfalt nie wysechł do końca po ostatnich ulewach i nie dość, że było mokro to leżała nie spłukana glina. Trzeba było uważać a i tak później się okazało, że rower ma fajne gliniaste plamy na ramie :)
Kiedy wracaliśmy słońce zachodziło i było naprawdę cudnie..
Zachodzi słoneczko :)© uluru
Na ścieżce rowerowej minęliśmy dwie zakonnice na rowerach i od razu przypomniał Nam się film ze zwariowanymi zakonnicami w Citroenie i francuskim żandarmem :]
Słońce, kiedy wracaliśmy wyglądało tak..
Słonko ;)© uluru
Zachód ze ścieżki..© uluru
Potem postanowiliśmy pojechać do miasta, gdzie zajechaliśmy do Kina Sybilla..
Kino Sybilla© uluru
..zobaczyć co ciekawego grają i na skwerek, gdzie jak zwykle pogadaliśmy sobie o tym i o tamtym :)
Fotki koniecznie zrobić trzeba było..
Lata 80-te..czyli za mojego dzieciństwa© uluru
Fragment fontanny..© uluru
Kokpit Białej Damy :)© uluru
Na koniec słit focia autorstwa Kamila :]
Słit :)© uluru
Dzisiaj tempo spacerowe, gdyż jego większą część spędziliśmy na wtaczaniu się na podjezd w Zbędowicach:)
Kamil dziękuję i oby częściej :)
Pierwszy TYSIĄC na BS :))
Komentarze(10) 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Właściwie to powinnam tą dla mnie jakże fantastyczną wiadomość podać przy okazji zrobienia setki, ale jakoś byłam tak zaoferowana czym innym, że zupełnie o tym zapomniałam.
Otóż po przejechaniu swojej pierwszej życiówki dokonała się też u mnie magiczna liczba jaką jest 1000 km.
To moja życiówka i pierwszy tysiąc tutaj. Sama nie wiem, jak to zrobiłam, przecież w zasadzie regularnie jeżdżę od marca a tutaj już tyle. Wiem, że można mieć więcej, ale przy moim trybie życia i obowiązkach to i tak siebie podziwiam, że znajduję czas na rower i wcale go nie ma mało.
Pogoda nie zawsze dopisywała, plany i chęci były czasem większe niż realizacja, ale i tak zawsze starałam się wypełniać wolny czas, oprócz zabawy i przebywaniem z dzieckiem, właśnie rowerowaniem.
Ktoś chciał, żebym nie jeździła sama i tak właśnie jest, sama nie jeżdżę tylko w fantastycznym towarzystwie, ale więcej pisać nie będę, ta osoba pewnie uważa, że wcale nie ma jego zasług w moich małych sukcesach. A ja uważam zupełnie inaczej. Myślę, że gdyby nie motywacja drugiej osoby, to nie zaszłabym tak daleko w swojej skromnej karierze rowerowej :)
Za każdym razem kiedy wsiadam na rower uświadamiam sobie, że to jest to co kocham, to moja druga miłość, gdzie pierwsza jest zarezerwowana dla jeździectwa:)
Dla mnie rower, to takie magiczne coś, co pozwala się odstresować, zostać sam na sam z własnymi myślami, pomaga ogarnąć otaczający świat, wyciszyć, a przy okazji pozwala dbać o formę, kondycję, uzależnia, motywuje do rywalizacji, powoduje, że życie jest ciekawe i kolorowe :D
W przeciągu tych pierwszych 1000 km mój rower i nie tylko on przeszedł, małą metamorfozę. Zniknęła nóżka, jest nowa kierownica, mostek i rogi :) Był jeden laczek.. Są już kolejne pomysły na zmiany, ale najważniejsze, że daje przyjemność z jazdy i wywołuje uśmiech na twarzy właścicielki, kiedy siada na siodełko i tęskni za nią, kiedy stoi bezczynna w garażu...
Nie ma co rower to genialny wynalazek, lekarstwo na wszystkie choroby świata, fizyczne i nie tylko :) a poza tym zbliża ludzi...
Dalsze plany rowerowe..? jeździć ile się da, poznawać nowe miejsca, czerpać z niego jak najwięcej :D
Otóż po przejechaniu swojej pierwszej życiówki dokonała się też u mnie magiczna liczba jaką jest 1000 km.
To moja życiówka i pierwszy tysiąc tutaj. Sama nie wiem, jak to zrobiłam, przecież w zasadzie regularnie jeżdżę od marca a tutaj już tyle. Wiem, że można mieć więcej, ale przy moim trybie życia i obowiązkach to i tak siebie podziwiam, że znajduję czas na rower i wcale go nie ma mało.
Pogoda nie zawsze dopisywała, plany i chęci były czasem większe niż realizacja, ale i tak zawsze starałam się wypełniać wolny czas, oprócz zabawy i przebywaniem z dzieckiem, właśnie rowerowaniem.
Ktoś chciał, żebym nie jeździła sama i tak właśnie jest, sama nie jeżdżę tylko w fantastycznym towarzystwie, ale więcej pisać nie będę, ta osoba pewnie uważa, że wcale nie ma jego zasług w moich małych sukcesach. A ja uważam zupełnie inaczej. Myślę, że gdyby nie motywacja drugiej osoby, to nie zaszłabym tak daleko w swojej skromnej karierze rowerowej :)
Za każdym razem kiedy wsiadam na rower uświadamiam sobie, że to jest to co kocham, to moja druga miłość, gdzie pierwsza jest zarezerwowana dla jeździectwa:)
Dla mnie rower, to takie magiczne coś, co pozwala się odstresować, zostać sam na sam z własnymi myślami, pomaga ogarnąć otaczający świat, wyciszyć, a przy okazji pozwala dbać o formę, kondycję, uzależnia, motywuje do rywalizacji, powoduje, że życie jest ciekawe i kolorowe :D
W przeciągu tych pierwszych 1000 km mój rower i nie tylko on przeszedł, małą metamorfozę. Zniknęła nóżka, jest nowa kierownica, mostek i rogi :) Był jeden laczek.. Są już kolejne pomysły na zmiany, ale najważniejsze, że daje przyjemność z jazdy i wywołuje uśmiech na twarzy właścicielki, kiedy siada na siodełko i tęskni za nią, kiedy stoi bezczynna w garażu...
Nie ma co rower to genialny wynalazek, lekarstwo na wszystkie choroby świata, fizyczne i nie tylko :) a poza tym zbliża ludzi...
Dalsze plany rowerowe..? jeździć ile się da, poznawać nowe miejsca, czerpać z niego jak najwięcej :D
Rower w robocie..
Komentarze(6) 8.84 km (0.00 km teren), czas: 00:30 h, avg:17.68 km/h, prędkość maks: 29.50 km/hTemperatura:24.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Wczoraj zarówno aura jak i inne rzeczy sprawiły, że nie wsiadłam na rower po swojej pierwszej setce :(
Wsiadłam za to dzisiaj i muszę przyznać, że nic mnie nie boli i wczoraj też nie odczuwałam żadnych skutków ubocznych takiego wysiłku, chociaż rzeczywiście nie było łatwo.
Rano pogoda nie przywitała pięknym słońcem, tylko szarością nieba i wilgocią
w powietrzu, ale za to po południu było już cudnie. Cieplutko, słonko..aż chce się żyć :)))
Trasa jak zwykle i jak zwykle za bardzo nie ma obiektów do fotografowania. Wrzucam jednak zdjęcie wczorajszego zachodu słońca
i dwa kadry z Majki pokoju :)
Póki co pogoda jest przepiękna a ja muszę uporać się z ilością zabawek, jakie posiada moje ukochane dziecko..:(
Wsiadłam za to dzisiaj i muszę przyznać, że nic mnie nie boli i wczoraj też nie odczuwałam żadnych skutków ubocznych takiego wysiłku, chociaż rzeczywiście nie było łatwo.
Rano pogoda nie przywitała pięknym słońcem, tylko szarością nieba i wilgocią
w powietrzu, ale za to po południu było już cudnie. Cieplutko, słonko..aż chce się żyć :)))
Trasa jak zwykle i jak zwykle za bardzo nie ma obiektów do fotografowania. Wrzucam jednak zdjęcie wczorajszego zachodu słońca
Zachód słońca...© uluru
i dwa kadry z Majki pokoju :)
Majki meble..© uluru
Łoże księżniczki :)© uluru
Póki co pogoda jest przepiękna a ja muszę uporać się z ilością zabawek, jakie posiada moje ukochane dziecko..:(
Dokonała się SETKA :)))
Komentarze(18) 107.00 km (0.00 km teren), czas: 05:52 h, avg:18.24 km/h, prędkość maks: 35.70 km/hTemperatura:27.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Marzenia stały się realne
W sobotę nareszcie udało Nam się zrealizować od dawna planowaną SETKĘ
Na początku dokładna mapa, wykonana przez głównego organizatora wycieczki i Mojego osobistego Kołcza :D
Po wcześniejszym przeanalizowaniu prognoz pogody doszliśmy do wniosku, że to właśnie sobota będzie idealna na Nasz wypad
Sobotni poranek zapowiadał się fantastycznie, chociaż na niebie krążyły jakieś szarawe chmurki, Jednak to nie przeszkodziło Nam w przygotowaniach do wyjazdu. Godzina nieco się przesunęła powodów domowych...
Wyposażyliśmy się w napoje, ja zabrałam swój bukłak wypełniony 2 litrami wody z tabletkami ISOSTAR plus 0,7 litrowy bidon z tym samym napojem, do tego makaron z jogurtem, dwa batony energetyczne i na wszelki wypadek żel energetyczny..
Około godziny 13 wyjechaliśmy, pełni chęci i sił na pierwsza wspólna tak długą wycieczkę.
Pogoda z każda minuta przypominała lato i to Nas bardzo cieszyło.
Pierwszy przystanek na wyjeździe z Puław gdyż trzeba było odebrać telefon od dawno nie widzianego dziecka.
Dalej już sunęliśmy szosą, by potem skręcić w ulicę pomiędzy pięknie pachnącym lasem. Jakie to cudowne uczucie, kiedy nie mijają Cię żadne samochody a Ty lecisz gdzieś do przodu.
Kolejny postój tym razem na mały makaronowy obiadek – taki mały piknik.
Potem już bez żadnych przystanków, ulicą Gołębską jechaliśmy dalej.
Słońce prażyło jak na patelni prosto w twarz a na niebie nie było żadnej chmurki. Wbrew pozorom była to zdradliwa pogoda, bo zbyt długie przebywanie na tak otwartym słońcu może spowodować udar słoneczny, tym bardziej dla osób, które nie do końca są przyzwyczajone do tak długiej ekspozycji na otwarte słońce.
Jechało Nam się tak dobrze, że nawet zatrzymywać było się szkoda. Przejeżdżając przez most na Wieprzu w Niebrzegowie, postanowiliśmy się zatrzymać bo akurat wzdłuż rzeki chodziły sobie koniki i krówki :)
Już mieliśmy odjeżdżać, kiedy okazało się iż musimy zaliczyć przymusowy Pit Stop...Kamil złapał kapcia :/ to się nazywa pech.
Jednak zdolności jego manualne spowodowały, iż nie mieliśmy zbyt długiego opóźnienia.
Posypały się takie czy inne epitety i czym prędzej pojechaliśmy dalej, aby wkońcu dojechać do Dęblina. Tu postanowiliśmy na chwilę zajechać do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych,
...chociaż mamy w planach oddzielnie wycieczkę specjalnie tylko do Dęblina, dlatego też zbyt dużą ilością zdjęć z tego przesympatycznego miasteczka Was nie uraczymy..następnym razem nie omieszkamy trochę się pokręcić i porobić jakieś fotki. Muszę przyznać, że zawsze byłam tylko przejazdem samochodem w tym mieście a dzisiaj widziałam jakie jest fajne, posiada długą ścieżkę rowerowa, z kostki oczywiście, ale jedzie się bardzo przyjemnie :)
Wyjeżdżając z Dęblina trzeba przejechać przez most na Wiśle z bardzo wąskim pasem dla pieszych..niestety tutaj dała się we znaki moja słabość i cały most przeszłam na własnych nogach..ehh mam nadzieje, że kiedyś mi to minie
Potem skierowaliśmy się na Zajezierze, Opactwo, Sieciechów, Mozolice Duże, Słowiki-Folwark, Stare Słowiki , Brzeźnica, Janików i wreszcie Kozienice..
Oto zdjęcie pamiątkowe pod tablicą miasta
Kozienice to takie urocze małe miasteczko, jedna główna ulica ciągnie się i ciągnie. Jadąc tą że ulicą stanowiliśmy atrakcję dla miejscowych a sami szukaliśmy jakiegoś jedzenia do wchłonięcia, bo byliśmy okropnie głodni :] Szukaliśmy, szukaliśmy aż wkońcu znaleźliśmy – KEBAB :D
Po odczekaniu swoich paru minut na przyjście Pani obsługującej ten bar zakupiliśmy co trzeba i udaliśmy się na pobliski skwerek/park gdzie spokojnie rozkoszowaliśmy się ciepłym obiadkiem :)
Bardzo przyjemnie Nam się tam siedziało i jadło, jednak wiedzieliśmy, że nie mamy za dużo czasu wolnego gdyż niedługo będziemy się musieli zbierać spowrotem do domciu, by zbyt późno nie wracać.
Kiedy się już najedliśmy i napiliśmy, zobaczyliśmy, że na jednym z drzew biegają wiewiórki a raczej ganiają się jak zwariowane. Latały po drzewie, po trawniku, między drzewami. Jak dla mnie miały one raczej temperament amerykańskich wiewiórek z pewnej kreskówki :)
Oto co udało mi się sfocić
Po sesji zdjęciowej wiewiórek uzupełniliśmy płyny i skierowaliśmy się w drogę powrotną. Postanowiliśmy jechać inaczej niż tu przybyliśmy, by nudno nie było. Okazało się jednak, że cale to nie będzie takie łatwe, przynajmniej dla mnie. Nie wiem czemu, ale moje nogi
z każdym kilometrem odmawiały mi posłuszeństwa :/
Za Kozienicami skierowaliśmy się na miejscowość o wdzięcznej nazwie Garbatka Letnisko.
Droga powrotna, przynajmniej przez pierwszych 20km usiana była częstymi piknikami..ale to było głownie spowodowane okropnym bólem głowy wywołanym zbyt długim przebywaniem na otwartym słońcu. Myślę, że nie był to udar, ale niewiele brakowało. Kamil dzielnie znosił moje prośby o chwile postoju i jakiekolwiek narzekania, chociaż i tak starałam się bardzo nie narzekać, tylko jechać.
Wkońcu powiedziałam sobie, że nawet jakbym miała jechać 15km/h i dojechać o północy do Puław to i tak przejadę tą setkę..robię to wkońcu dla siebie :]
Z czasem jechało się lepiej, słońce mieliśmy już w plecy, wkoło były drzewa, więc ilość cienia była odpowiednia no i ten uroczy zapach lasu.
Na trasie minęliśmy paru rowerzystów, którzy Nam pomachali ręką a jeden to nawet powiedział „Cześć”. No i to mi się podoba, zupełnie jak na wodzie, kiedy mija się inne łódki, żaglówki, czy nawet kajaki :) miło popatrzeć jacy kulturalnie potrafią być ludzie a wtedy człowiekowi od razu lepiej się robi :)
Wracając przez wsie stanowiliśmy, jak zwykle lokalne atrakcje, bo przecież w XXI wieku tacy bikerzy jak My to rzadki widok...
Potem jechaliśmy przez Garbatkę, Garbatkę-Dziewiątkę, Bąkowiec, Gniewoszów.
Zdjęcia gdzieś z trasy
Jechaliśmy dalej ale ja w pewnym momencie nie mogłam się opanować i nie zatrzymać by zrobić zdjęcie pięknie zachodzącemu słońcu..
Wkońcu dojechaliśmy do Wysokiego Koła, gdzie znajduje się wspomniane przeze mnie we wpisie Sanktuarium
Wyjeżdżając stamtąd zauważyłam Cmentarz Wojenny usytuowany wśród drzew. Zatrzymaliśmy się tam.
Cmentarz ten poświęcony jest żołnierzom rosyjskim, austriackim i niemieckim, którzy walczyli o obronie Twierdzy w Dęblinie.
Wszystkie informacje znajdują się na tablicy przed wejściem na Cmentarz a samym miejscem opiekują się dzieci ze Szkoły Podstawowej w Wysokim Kole i Urząd Gminy w Gniewoszowie.
Jeden Pan to nawet zapragnął mieć słit focie z Białą Damą...
Po drodze
Dalej Opatkowice, Łęka, Jaroszyn, a kiedy oczom Naszym na horyzoncie ukazały się kominy Azotowskie, wiedzieliśmy, że nadchodzi kres Naszej wyprawy..
Jakże przyjemne było uczucie, kiedy to ujrzałam stary most na Wiśle ;)
Potem już było prawie z górki i miastem a potem ścieżką rowerową wzdłuż ulicy Kazimierskiej wróciliśmy do domu, to znaczy pod bramę na ulicy Ślusarskiej.
Foto z licznika Kamila, bo mój dzisiaj nieco szalał.
Wycieczkę uważam za bardzo udana, mimo kilku pikników i jednego Pit Stopu :)
Jestem z siebie bardzo dumna i już wiem, ze potrafię przejechać setkę, a przy regularnych jazdach byłoby jeszcze lepiej, ale co tam..najważniejsze że było bardzo miło, sympatycznie i generalnie cudownie :)
Na koniec oczywiście chciałabym podziękować osobie, bez której pomocy i wsparcia, raczej nie przejechałabym takiej trasy a już na pewno poddałabym się w miejscu, gdzie bym się poddała..
Jednocześnie chciałabym ten swój przejazd zadedykować tej osobie i jest to nie kto inny jak Kamil nie tylko kolega i Kołcz...
DZIĘKUJĘ CI BARDZO!!!
W sobotę nareszcie udało Nam się zrealizować od dawna planowaną SETKĘ
Na początku dokładna mapa, wykonana przez głównego organizatora wycieczki i Mojego osobistego Kołcza :D
Po wcześniejszym przeanalizowaniu prognoz pogody doszliśmy do wniosku, że to właśnie sobota będzie idealna na Nasz wypad
Sobotni poranek zapowiadał się fantastycznie, chociaż na niebie krążyły jakieś szarawe chmurki, Jednak to nie przeszkodziło Nam w przygotowaniach do wyjazdu. Godzina nieco się przesunęła powodów domowych...
Wyposażyliśmy się w napoje, ja zabrałam swój bukłak wypełniony 2 litrami wody z tabletkami ISOSTAR plus 0,7 litrowy bidon z tym samym napojem, do tego makaron z jogurtem, dwa batony energetyczne i na wszelki wypadek żel energetyczny..
Około godziny 13 wyjechaliśmy, pełni chęci i sił na pierwsza wspólna tak długą wycieczkę.
Pogoda z każda minuta przypominała lato i to Nas bardzo cieszyło.
Pierwszy przystanek na wyjeździe z Puław gdyż trzeba było odebrać telefon od dawno nie widzianego dziecka.
Wyjeżdżamy z Puław© uluru
Fołn kol na wyjeździe z Puław© uluru
Dalej już sunęliśmy szosą, by potem skręcić w ulicę pomiędzy pięknie pachnącym lasem. Jakie to cudowne uczucie, kiedy nie mijają Cię żadne samochody a Ty lecisz gdzieś do przodu.
Kolejny postój tym razem na mały makaronowy obiadek – taki mały piknik.
Piknik w lesie :)© uluru
Tam jedziemy© uluru
Stamtąd przyjechaliśmy© uluru
Potem już bez żadnych przystanków, ulicą Gołębską jechaliśmy dalej.
Słońce prażyło jak na patelni prosto w twarz a na niebie nie było żadnej chmurki. Wbrew pozorom była to zdradliwa pogoda, bo zbyt długie przebywanie na tak otwartym słońcu może spowodować udar słoneczny, tym bardziej dla osób, które nie do końca są przyzwyczajone do tak długiej ekspozycji na otwarte słońce.
Jechało Nam się tak dobrze, że nawet zatrzymywać było się szkoda. Przejeżdżając przez most na Wieprzu w Niebrzegowie, postanowiliśmy się zatrzymać bo akurat wzdłuż rzeki chodziły sobie koniki i krówki :)
Koniki nad wodą się pasą..© uluru
Widok z mostu© uluru
Biała dama na moście© uluru
Już mieliśmy odjeżdżać, kiedy okazało się iż musimy zaliczyć przymusowy Pit Stop...Kamil złapał kapcia :/ to się nazywa pech.
Jednak zdolności jego manualne spowodowały, iż nie mieliśmy zbyt długiego opóźnienia.
Pit stop w Niebrzegowie..© uluru
Posypały się takie czy inne epitety i czym prędzej pojechaliśmy dalej, aby wkońcu dojechać do Dęblina. Tu postanowiliśmy na chwilę zajechać do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych,
Wyższa Szkoła Orląt© uluru
Pomnik przed Szkołą© uluru
Plac Defilad...© uluru
Uluru pod pomnikiem :)© uluru
Samoloty w Dęblinie© uluru
Dęblińskie samoloty© uluru
...chociaż mamy w planach oddzielnie wycieczkę specjalnie tylko do Dęblina, dlatego też zbyt dużą ilością zdjęć z tego przesympatycznego miasteczka Was nie uraczymy..następnym razem nie omieszkamy trochę się pokręcić i porobić jakieś fotki. Muszę przyznać, że zawsze byłam tylko przejazdem samochodem w tym mieście a dzisiaj widziałam jakie jest fajne, posiada długą ścieżkę rowerowa, z kostki oczywiście, ale jedzie się bardzo przyjemnie :)
Wyjeżdżając z Dęblina trzeba przejechać przez most na Wiśle z bardzo wąskim pasem dla pieszych..niestety tutaj dała się we znaki moja słabość i cały most przeszłam na własnych nogach..ehh mam nadzieje, że kiedyś mi to minie
Potem skierowaliśmy się na Zajezierze, Opactwo, Sieciechów, Mozolice Duże, Słowiki-Folwark, Stare Słowiki , Brzeźnica, Janików i wreszcie Kozienice..
Oto zdjęcie pamiątkowe pod tablicą miasta
Cel osiągnięty...połowa trasy :]© uluru
Kozienice to takie urocze małe miasteczko, jedna główna ulica ciągnie się i ciągnie. Jadąc tą że ulicą stanowiliśmy atrakcję dla miejscowych a sami szukaliśmy jakiegoś jedzenia do wchłonięcia, bo byliśmy okropnie głodni :] Szukaliśmy, szukaliśmy aż wkońcu znaleźliśmy – KEBAB :D
Po odczekaniu swoich paru minut na przyjście Pani obsługującej ten bar zakupiliśmy co trzeba i udaliśmy się na pobliski skwerek/park gdzie spokojnie rozkoszowaliśmy się ciepłym obiadkiem :)
Tu mieliśmy zasłużony odpoczynek :)© uluru
Park/skwerek w Kozienicach© uluru
Czas rozpocząć ucztę kebabową :)© uluru
Nasz obiad :)© uluru
Bardzo przyjemnie Nam się tam siedziało i jadło, jednak wiedzieliśmy, że nie mamy za dużo czasu wolnego gdyż niedługo będziemy się musieli zbierać spowrotem do domciu, by zbyt późno nie wracać.
Kiedy się już najedliśmy i napiliśmy, zobaczyliśmy, że na jednym z drzew biegają wiewiórki a raczej ganiają się jak zwariowane. Latały po drzewie, po trawniku, między drzewami. Jak dla mnie miały one raczej temperament amerykańskich wiewiórek z pewnej kreskówki :)
Oto co udało mi się sfocić
Jedna czeka na drugą..© uluru
Ganiały się wiewiórki w parku© uluru
Wiewiórka na drzewie© uluru
Patrzy się mi prosto w oczy..© uluru
Po sesji zdjęciowej wiewiórek uzupełniliśmy płyny i skierowaliśmy się w drogę powrotną. Postanowiliśmy jechać inaczej niż tu przybyliśmy, by nudno nie było. Okazało się jednak, że cale to nie będzie takie łatwe, przynajmniej dla mnie. Nie wiem czemu, ale moje nogi
z każdym kilometrem odmawiały mi posłuszeństwa :/
Za Kozienicami skierowaliśmy się na miejscowość o wdzięcznej nazwie Garbatka Letnisko.
Droga powrotna, przynajmniej przez pierwszych 20km usiana była częstymi piknikami..ale to było głownie spowodowane okropnym bólem głowy wywołanym zbyt długim przebywaniem na otwartym słońcu. Myślę, że nie był to udar, ale niewiele brakowało. Kamil dzielnie znosił moje prośby o chwile postoju i jakiekolwiek narzekania, chociaż i tak starałam się bardzo nie narzekać, tylko jechać.
Wkońcu powiedziałam sobie, że nawet jakbym miała jechać 15km/h i dojechać o północy do Puław to i tak przejadę tą setkę..robię to wkońcu dla siebie :]
Z czasem jechało się lepiej, słońce mieliśmy już w plecy, wkoło były drzewa, więc ilość cienia była odpowiednia no i ten uroczy zapach lasu.
Na trasie minęliśmy paru rowerzystów, którzy Nam pomachali ręką a jeden to nawet powiedział „Cześć”. No i to mi się podoba, zupełnie jak na wodzie, kiedy mija się inne łódki, żaglówki, czy nawet kajaki :) miło popatrzeć jacy kulturalnie potrafią być ludzie a wtedy człowiekowi od razu lepiej się robi :)
Wracając przez wsie stanowiliśmy, jak zwykle lokalne atrakcje, bo przecież w XXI wieku tacy bikerzy jak My to rzadki widok...
Potem jechaliśmy przez Garbatkę, Garbatkę-Dziewiątkę, Bąkowiec, Gniewoszów.
Zdjęcia gdzieś z trasy
Młode boćki w gnieździe© uluru
Stamtąd przyjechaliśmy© uluru
Jechaliśmy dalej ale ja w pewnym momencie nie mogłam się opanować i nie zatrzymać by zrobić zdjęcie pięknie zachodzącemu słońcu..
Słońce powoli chowa się za drzewa© uluru
Wkońcu dojechaliśmy do Wysokiego Koła, gdzie znajduje się wspomniane przeze mnie we wpisie Sanktuarium
Wyjeżdżając stamtąd zauważyłam Cmentarz Wojenny usytuowany wśród drzew. Zatrzymaliśmy się tam.
Cmentarz ten poświęcony jest żołnierzom rosyjskim, austriackim i niemieckim, którzy walczyli o obronie Twierdzy w Dęblinie.
Wszystkie informacje znajdują się na tablicy przed wejściem na Cmentarz a samym miejscem opiekują się dzieci ze Szkoły Podstawowej w Wysokim Kole i Urząd Gminy w Gniewoszowie.
Cmentarz Wojenny w Wysokim Kole© uluru
Zbiorowe mogiły© uluru
Jeden Pan to nawet zapragnął mieć słit focie z Białą Damą...
Słit focia :)© uluru
Po drodze
Zachodzi słoneczko..© uluru
Istne cudo..© uluru
Dalej Opatkowice, Łęka, Jaroszyn, a kiedy oczom Naszym na horyzoncie ukazały się kominy Azotowskie, wiedzieliśmy, że nadchodzi kres Naszej wyprawy..
Powrót do domu© uluru
Jakże przyjemne było uczucie, kiedy to ujrzałam stary most na Wiśle ;)
Potem już było prawie z górki i miastem a potem ścieżką rowerową wzdłuż ulicy Kazimierskiej wróciliśmy do domu, to znaczy pod bramę na ulicy Ślusarskiej.
Foto z licznika Kamila, bo mój dzisiaj nieco szalał.
SETKA :)))© uluru
Wycieczkę uważam za bardzo udana, mimo kilku pikników i jednego Pit Stopu :)
Jestem z siebie bardzo dumna i już wiem, ze potrafię przejechać setkę, a przy regularnych jazdach byłoby jeszcze lepiej, ale co tam..najważniejsze że było bardzo miło, sympatycznie i generalnie cudownie :)
Na koniec oczywiście chciałabym podziękować osobie, bez której pomocy i wsparcia, raczej nie przejechałabym takiej trasy a już na pewno poddałabym się w miejscu, gdzie bym się poddała..
Jednocześnie chciałabym ten swój przejazd zadedykować tej osobie i jest to nie kto inny jak Kamil nie tylko kolega i Kołcz...
DZIĘKUJĘ CI BARDZO!!!
Facelifitng Dżulietty :)))
Komentarze(10) 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem dokonania pierwszych zmian w wyglądzie mojej ukochanej Dżulietty :] Wkońcu tak sobie pomyślałam, że jak to kobieta powinna czasem pójść na jakieś upiększanie ;)
Mam co prawda wiele pomysłów na zmiany, ale nie będę wszystkiego robić na raz, tylko czerpać radość ze stopniowych zmian jej wizerunku czy osprzętu :D
Tak więc, pierwszą zmiana jaką dokonałam i o której już napisałam była zmiana opon. Oczywiście poprzednie nie poszły w odstawkę, bo je bardzo lubię, tylko kiedy jechać będziemy bardziej szosa to wtedy założę te nowe.
Dla przypomnienia napiszę, że są to Maxxisy Wormdrive.
Oto one
Ponadto postanowiłam zmienić moje dziewczynie kierownicę, mostek i dołożyć rogi. Oczywiście wszystko w pięknym kolorze bieli :)
Kamil profesjonalnie zajął się doborem sprzętu i wszystkie pomysły konsultował ze mną, czyli sponsorem, znaczy się posiadaczem portfela na wydatki rowerowe :]
Została wybrana firma AMOEBA..i oby dobrze się sprawowała :))
Części zostały zamówione w poniedziałek i doszły dzisiaj. Ehh jaki piękny widok, czysta, nieskazitelna biel...
Po południu, kiedy kończyłam malowanie nas miastem rozpętała się niezła burza. Niebo wyglądało tak
A wieczorem Dżulietta została poddana operacji zmiany kokpitu i od tej pory stała się Białą Damą
Poniżej fotki..
Na koniec został wykonany test Białej Damy po liftingu a następnego dnia czekała ją pierwsza "wyprawa życia" :]
Oczywiście to wszystko nie byłoby możliwe dzięki Kamilowi , któremu BARDZO za to DZIĘKUJĘ!!!
Mam co prawda wiele pomysłów na zmiany, ale nie będę wszystkiego robić na raz, tylko czerpać radość ze stopniowych zmian jej wizerunku czy osprzętu :D
Tak więc, pierwszą zmiana jaką dokonałam i o której już napisałam była zmiana opon. Oczywiście poprzednie nie poszły w odstawkę, bo je bardzo lubię, tylko kiedy jechać będziemy bardziej szosa to wtedy założę te nowe.
Dla przypomnienia napiszę, że są to Maxxisy Wormdrive.
Oto one
Ponadto postanowiłam zmienić moje dziewczynie kierownicę, mostek i dołożyć rogi. Oczywiście wszystko w pięknym kolorze bieli :)
Kamil profesjonalnie zajął się doborem sprzętu i wszystkie pomysły konsultował ze mną, czyli sponsorem, znaczy się posiadaczem portfela na wydatki rowerowe :]
Została wybrana firma AMOEBA..i oby dobrze się sprawowała :))
Części zostały zamówione w poniedziałek i doszły dzisiaj. Ehh jaki piękny widok, czysta, nieskazitelna biel...
Po południu, kiedy kończyłam malowanie nas miastem rozpętała się niezła burza. Niebo wyglądało tak
A wieczorem Dżulietta została poddana operacji zmiany kokpitu i od tej pory stała się Białą Damą
Poniżej fotki..
Wszystko na miejscu :)© uluru
Na koniec został wykonany test Białej Damy po liftingu a następnego dnia czekała ją pierwsza "wyprawa życia" :]
Oczywiście to wszystko nie byłoby możliwe dzięki Kamilowi , któremu BARDZO za to DZIĘKUJĘ!!!
Rower w robocie :)
Komentarze(7) 8.71 km (0.00 km teren), czas: 00:28 h, avg:18.66 km/h, prędkość maks: 31.00 km/hTemperatura:26.0, HR max: (%), HR avg: (%), Kalorie: (kcal)
Nareszcie do pracy rowerem :) Udało mi się nawet wyjść na tyle wcześnie, co bym nie musiała się obawiać spóźnienia.
Rano już cieplutko, słonko zaczyna dogrzewać, jednak czuć było wilgoć, która muszę przyznać, ale nie jest sprzymierzeńcem bikerów, a przynajmniej moim. Nie narzekam jednak, bo liczy się tyłek na siodle a nie jakaś tam wilgoć w powietrzu :]
Tak więc porannie poleciałam do roboty, starałam się trochę przycisnąć, nawet dobre śniadanie zjadłam, ale mój organizm rano jakoś powoli się rozkręca i w formie jest kiedy latam po 15 do domciu, ew. do przedszkola po Majkę :D
W międzyczasie spadł deszcz, ale na 15 się wypogodziło i teraz jest cudnie :)))
Dzisiaj udało mi się pobić osobisty rekord czasu dojazdu do i z pracy, z czego bardzo się cieszę :D
Na koniec dwa zdjęcia z remontu Majki pokoju...
Obecnie nieco chmurzy się a ja zabieram się za końcowe malowanie :))
Rano już cieplutko, słonko zaczyna dogrzewać, jednak czuć było wilgoć, która muszę przyznać, ale nie jest sprzymierzeńcem bikerów, a przynajmniej moim. Nie narzekam jednak, bo liczy się tyłek na siodle a nie jakaś tam wilgoć w powietrzu :]
Tak więc porannie poleciałam do roboty, starałam się trochę przycisnąć, nawet dobre śniadanie zjadłam, ale mój organizm rano jakoś powoli się rozkręca i w formie jest kiedy latam po 15 do domciu, ew. do przedszkola po Majkę :D
W międzyczasie spadł deszcz, ale na 15 się wypogodziło i teraz jest cudnie :)))
Dzisiaj udało mi się pobić osobisty rekord czasu dojazdu do i z pracy, z czego bardzo się cieszę :D
Na koniec dwa zdjęcia z remontu Majki pokoju...
Remont Majki pokoju :)© uluru
Mebelki..© uluru
Obecnie nieco chmurzy się a ja zabieram się za końcowe malowanie :))